Nigdy nie krytykuję wycieków informacji ze śledztw, które trafiają do mediów. To pewien demokratyczny bezpiecznik, rodzaj nieformalnej kontroli nad prokuratorami, by czuli, że sprawy muszą prowadzić rzetelnie. Ale Zbigniew Stonoga — biznesmen i kolejny w ostatnim czasie przeciwnik „systemu" — nie dokonał przecieku, tylko wylewu. Na swym profilu ma jednym z portali społecznościowych opublikował całe akta śledztwa w sprawie afery taśmowej.

Skąd Stonoga, który nie ma żadnych związków z tym śledztwem, miał te materiały — to jedna sprawa. Naturalny trop to adwokaci podejrzanych i poszkodowanych w tej sprawie, którym prokuratura otworzyła szeroko wrota do akt. Nie znaczy to, że fotografując akta prawnicy działali w złej wierze. To ich klienci mogli puścić tysiące stron kopii w świat. Po co? Niektórzy mają interes w tym, by utrudnić śledztwo. Inni — by zmienić jego kierunek. Jeszcze inni — by skierować je na boczny tor. Za mało wiemy, by w tej chwili przesądzać, jaka motywacje kierowała zleceniodawcami Stonogi. Trudno jednak uznać, że biznesmen jest w tej sprawie samodzielny.

Widać wyraźnie, że w sprawie taśmowej zleceniodawca wciąż działa. I dawkuje opinii publicznej nagrania, akta i informacje — w zależności od sytuacji politycznej. Wszak niedawno, tuż przed wyborami prezydenckimi, do mediów trafiła słynna taśma z rozmowy szefa CBA Pawła Wojtunika z wicepremier Elżbietą Bieńkowską — a nagrania tego w prokuraturze nie było. Skoro zleceniodawca jest wciąż parę kroków przed prokuraturą, to zapewne jeszcze nie raz usłyszymy o nowych odsłonach tej afery.

A może Stonoga jest szlachetnym muszkieterem sprawiedliwości i publikując akta kieruje się poczuciem obywatelskiego obowiązku? Specyficzne to chyba poczucie, skoro ujawnia hurtowo wszystkie dane osobowe, a czasem też adresy podejrzanych, świadków i funkcjonariuszy, narażając ich na kłopoty. Prawda jest też taka, że nikt całości akt Stonogi w Internecie nie przeczyta — poza osobami, które mają w tym interes, bo ich nazwiska przewijają się na taśmach i w śledztwie. Dla nich „Stonogaleaks" to cenne informacje, bo dzięki nim będą wiedzieć, co wie o nich prokuratura. Zwyczajni obywatele, zainteresowani po prostu wyjaśnieniem afery i ukaraniem winnych, z ujawnienia całości akt żadnych korzyści nie odniosą.