34-letni, mierzący 198 cm Joshua to znacząca postać zawodowego boksu. Syn nigeryjskich emigrantów zdobył dla Wielkiej Brytanii złoto olimpijskie w Londynie (2012) w wadze superciężkiej, a później szybko sięgnął po zawodowe pasy, zapełniając przy tym największe stadiony i stając się multimilionerem.
Dziś, mimo trzech porażek na koncie (z Andym Ruizem i dwukrotnie z Ołeksandrem Usykiem), wciąż jest gwiazdą tej dyscypliny i kandydatem do korony w najcięższej kategorii. Nie może się jednak potknąć teraz na trzy lata starszym Ngannou, byłym mistrzu UFC. Kameruńczyk na zawodowym ringu bokserskim zadebiutował kilka miesięcy temu, też w Rijadzie, i niewiele brakowało, by doprowadził do trzęsienia ziemi, jakim byłaby wygrana z Tysonem Furym, mistrzem organizacji WBC.
Czytaj więcej
Zamiast wspaniałej walki, o której mówi cały świat, mamy kolejne rozczarowanie. Kontuzja Tysona Fury na ostatniej prostej przygotowań do starcia z Ołeksandrem Usykiem znów każe uzbroić się w cierpliwość. Do 18 maja, to nowa data. Oby szczęśliwa.
Fury obejrzy walkę Joshua – Ngannou przy ringu w Rijadzie, gdzie wróci w maju, by zmierzyć się z Usykiem w starciu o wszystkie pasy w wadze ciężkiej. Brytyjczyk stawia na Joshuę, którego prywatnie nie lubi, ale to rodak i nie wypada inaczej. Do Ngannou czuje respekt, bo wie, że gdyby walczyli na jego regułach, to przegrałby z kretesem. Kameruńczyk powiedział mu to zresztą wprost na ostatniej konferencji. – W MMA byłbyś nikim, wygrałbym każdego dnia tygodnia, a w niedzielę dwa razy – szydził.
Nie ulega wątpliwości, że mierzący 193 cm i ważący ponad 120 kg Ngannou jest fenomenem, na którego muszą uważać nawet tej klasy pięściarze co Joshua. Inna sprawa, że trener Joshui, Ben Davison, mówi zdecydowanie, że jeśli Ngannou będzie walczył tak jak z Furym, to przegra w pierwszej rundzie.