Są kontynuacją cyklu „Odwilż", choć wcześniejsze prace były całopostaciowymi figurami, a obecne to głowy o wysokości od 80 cm do 1,6 m. Jedne i drugie utrzymane są w srebrnej tonacji, bo zostały wykonane ze stali. I w obu cyklach tematem przewodnim jest ruch. W przypadku głów nie od razu wydaje się to oczywiste, ale tytuł tej serii „Poruszenie" wyraźnie to zaznacza.

– Poruszenie w przestrzeni umysłu bywa bardziej intensywne niż fizyczne. To w głowie powstaje myśl wywołująca emocje w ciele – mówi „Rzeczpospolitej" artysta. I tłumaczy, że inspiracją dla nowych rzeźb są emocje wyłaniające się w kontaktach z drugim człowiekiem. Choć głowy nie mają rozpoznawalnych rysów, można w nich widzieć autoportret artysty, jak i portrety tych, wśród których żyje.

Ekspresję rzeźb wzmacnia oryginalna, nowatorska technika. – Kiedyś robiłem odlewy z brązu albo bezpośrednio pracowałem w stali i dopiero po miesiącu mogłem zobaczyć pełny efekt – tłumaczy Sikora. – Obecna technika pozwala mi od razu ocenić całość. Prototyp wykonuję w styropianie, łącząc kawałki pianką montażową. Potem nagrzewam, by pianka stwardniała, i wtedy mogę kłaść na tę formę kawałki stali i szybko je spawać. Następnie piankę usuwam, a stalową powierzchnię szlifuję, żeby zmatowiała. To pozbawia stal naturalnego chłodu i nadaje materiałowi miękkość. Artysta pokazuje także rysunki. Powstają nietypowo, nie na etapie przygotowawczym, ale po ukończeniu rzeźby. – W ten sposób odreagowuję pracę nad nią – wyjaśnia.

Artystyczna droga Mateusza Sikory zaczęła w Australii, dokąd wyjechał jako 12-latek z rodzicami. Nie poszedł w ślady ojca, znanego fotografika Tomasza Sikory. Własne poszukiwania zaczął od rysunku i malowania. Uznał jednak, że najpełniej wypowiada się w sztuce o trzech wymiarach. Tak został rzeźbiarzem.

Studiował w Melbourne, gdzie obowiązywał zupełnie inny system. – Nauczyciele pracują tam nad indywidualnym rozwojem studenta. Kiedy po licencjacie zapytałem dziekana, co dalej, powiedział mi, że w Australii niczego więcej już mnie nie nauczą. Jeżeli chciałbym naukę kontynuować, powinienem pojechać do innego kraju, np. do Polski – opowiada. – I tak wylądowałem na krakowskiej ASP, ale wytrzymałem tam trzy miesiące, bo w akademii obowiązuje zbyt dużo nakazów i brak mi wolności. Wynająłem pracownię w Warszawie i zacząłem szukać swojej drogi.

Wystawa czynna od 6 do 25 października