„Ten drugi”, czyli zapomniani zdobywcy Kosmosu

Dzisiaj loty w Kosmos nikogo nie ekscytują. Swoje satelity wysyłają nawet prywatne firmy, a astronautów lokują na orbicie liczne kraje – oczywiście te, które na to stać… Zaczęła się już także turystka kosmiczna! Kiedyś jednak było inaczej.

Publikacja: 30.11.2023 21:00

„Ten drugi”, czyli astronauta Buzz Aldrin na Księżycu, 20 lipca 1969 r. Zdjęcie wykonał „ten pierwsz

„Ten drugi”, czyli astronauta Buzz Aldrin na Księżycu, 20 lipca 1969 r. Zdjęcie wykonał „ten pierwszy”, czyli Neil Armstrong

Foto: Neil A. Armstrong/Wikimedia Commons

W „zdobywaniu Kosmosu” w ubiegłym stuleciu ścigały się zaciekle dwa globalne mocarstwa: USA i ZSRR, a każde osiągnięcie – obok wartości technicznej („oto pokonano kolejną barierę!”) i korzyści naukowej (często nieproporcjonalnie małej) – miało ogromny wymiar propagandowy. Odnotowując w historii te sukcesy i przypominając je z okazji rozmaitych rocznic, zapominamy, że za każdym sukcesem stał konkretny człowiek. Jeśli był tym pierwszym – spadała na niego ogromna sława. Ale co, gdy był tym drugim? Najczęściej popadał w zapomnienie zaraz po tym, jak dokonał swojego wyczynu – wcale nie mniejszego niż ten, który przypadł w udziale temu pierwszemu… W dzisiejszym felietonie chcę napisać o kilku takich, którym przypadło owo drugie miejsce. Należy im się to!

Pierwszy i drugi kosmonauta

Odbyty 12 kwietnia 1961 r. lot kosmiczny pierwszego człowieka był wydarzeniem bardzo doniosłym. Cały świat dowiedział się, że jako pionier i odkrywca wkroczył w Kosmos Jurij Gagarin. Ten lot był naprawdę wielkim wydarzeniem, które na zawsze zapisało się (wraz z nazwiskiem kosmonauty) w historii ludzkości.

Czytaj więcej

Księżyc zdobyty za wcześnie

Nikt jednak nie zwracał uwagi, że – jak zawsze przy lotach kosmicznych – Gagarin miał dublera. Był to człowiek równie dobrze wyszkolony i gotowy odbyć lot, gdyby jakakolwiek przeszkoda zatrzymała Gagarina. Tym dublerem był Gierman Titow. Plotki głoszą, że nie został wybrany do pierwszego lotu, bo miał niewłaściwe pochodzenie. Jego rodzice byli nauczycielami, był zatem potomkiem inteligencji, podczas gdy Gagarin – wzorcowym dzieckiem klasy pracującej. Zachowało się zdjęcie z posiedzenia Komisji Państwowej, która 10 kwietnia 1961 r. podjęła tę decyzję. Obok wyprężonego radośnie Gagarina siedzi Titow z nisko zwieszoną głową. On w tej chwili stracił wszystko, na co pracował latami!

Titow jednak też się doczekał swojego lotu. 6 sierpnia 1961 r. wystartował statek kosmiczny Wostok 2. Gierman Titow na pokładzie tego statku dokonywał rzeczy niezwykłych. Po pierwsze: przebywał w Kosmosie ponad jedną dobę (dokładnie 1 dzień, 1 godzinę i 18 minut) i przeżył w Kosmosie 17 wschodów i zachodów słońca. Jego lot był na bieżąco obserwowany z Ziemi, bo w odróżnieniu od lotu Gagarina, o którym poinformowano dopiero po lądowaniu, o locie Titowa powiadomiono, gdy krążył on jeszcze w Kosmosie. Po drugie: jako pierwszy człowiek na świecie ręcznie sterował statkiem kosmicznym w próżni za pomocą pomocniczych silników sterujących, zdobywając bezcenne doświadczenia dla wszystkich kolejnych lotów kosmicznych. Po trzecie: jadł w warunkach nieważkości różne posiłki, co także było w przyszłości bardzo ważne. Po czwarte: jako pierwszy spał w Kosmosie (i nawet zaspał o 35 minut w stosunku do programu lotu), dowodząc naprawdę stalowych nerwów. Po piąte: jako pierwszy filmował z Kosmosu Ziemię (10 minut filmu). Po szóste: przeżył pierwszą awarię w Kosmosie – zepsuł się system ogrzewania i temperatura w kabinie Wostoka spadła do 6 stopni. Na zewnątrz był kosmiczny mróz, minus 200 stopni, było to więc niebezpieczne, ale usterkę usunięto.

Prawda, że Titow bardzo znacząco zapisał się w historii kosmonautyki? Ale czy ktoś z państwa pamiętał jego nazwisko? No tak. Przecież on był drugi…

Drugi Amerykanin w Kosmosie

Amerykanie na początku „wyścigu kosmicznego” bardzo mocno ustępowali Rosjanom. Ich pierwszy załogowy lot kosmiczny odbył się 5 maja 1961 r., ale statek kosmiczny Mercury o nazwie własnej Freedom 7 (bardzo mały i ciasny w porównaniu z Wostokiem) nie wszedł na orbitę, tylko wyniesiony na wysokość 187 km (przypomnijmy – Gagarin krążył na wysokości 327 km) po 15 minutach opadł swobodnie (na spadochronie) do Atlantyku. Jednak Amerykanie byli bardzo spragnieni kosmicznego sukcesu, dlatego astronauta z Freedom 7 Alan Shepard stał się narodowym bohaterem. Zaproszono go do Białego Domu, gdzie odebrał osobiste gratulacje od Johna F. Kennedy’ego, wożono go w odkrytym samochodzie ulicami miast wśród rozentuzjazmowanych tłumów – słowem: wszyscy bardzo się cieszyli. No, może prawie wszyscy, bo był człowiek, który się nie cieszył.

Czytaj więcej

Kosmiczne wyścigi

Był to Virgil Grissom. Wchodził on – podobnie jak Shepard – w skład siedmioosobowego zespołu, który intensywnie trenował przed pierwszym lotem Amerykanina w Kosmos, i bardzo liczył, że to właśnie on będzie tym pierwszym. Wybrano Sheparda. Ale ambitny Grissom pragnął sławy także dla siebie, a jeszcze bardziej (podobno) pragnęła tego jego bardzo ambitna żona.

Wydawało się, że szczęście uśmiechnęło się do Grissoma, gdy pozwolono mu na lot numer 2. Co więcej – przebudowano jego statek kosmiczny Mercury w taki sposób, że miał on znacznie większy iluminator, i Grissom mógł więcej z tego kosmosu zobaczyć. Shepard miał pod tym względem marnie. Jego kapsuła Mercury miała bardzo maleńkie iluminatory i astronauta podglądał Ziemię oraz czarne niebo (Kosmos!) głównie przez niewielki peryskop. Statek Grissoma nazywał się Liberty Bell 7 i został wystrzelony 21 lipca 1961 r. na lot suborbitalny bardzo podobny do lotu Sheparda: maksymalna wysokość 190 km, czas 15 minut.

Kapsuła Mercury z Grissomem na pokładzie opadła do Atlantyku (podobnie jak Sheparda) i miała być podniesiona przez wysłany helikopter, który miał ten statek kosmiczny (wraz z astronautą) przenieść na pokład lotniskowca, gdzie miało się odbyć uroczyste powitanie. Niestety, zanim helikopter dotarł, właz kabiny został „odstrzelony”. Specjaliści z NASA twierdzili, że zrobił to astronauta, który przestraszył się, że zatonie. Grissom przysięgał później, że właz odstrzelił się sam na skutek jakiejś awarii instalacji.

Trudno powiedzieć, jak to było, bo Liberty Bell 7 poszedł na dno Atlantyku (odnaleziono go 40 lat później na głębokości 4,7 km pod wodą), a Grissoma jak zmokniętego kurczaka wyciągnięto z wody i zawieziono na pokład lotniskowca, gdzie jednak zamiast z tryumfalnym powitaniem spotkał się z pretensjami piętnującymi go jako tchórza. Oczywiście, żadnej wizyty w Białym Domu ani tryumfalnych przejazdów ulicami miast nie było. Bo przecież on był „tym drugim”, co więcej – okrytym niesławą!

Pierwsze kroki na Księżycu

O pierwszym lądowaniu na Księżycu napisano już tak wiele, że czuję się zwolniony z opowiadania wszystkiego „ab ovo”. Jak pamiętamy, 20 lipca 1969 r. lądownik LM Orzeł wyprawy Apollo 11 osiadł na powierzchni Księżyca, a potem Neil Armstrong zszedł na powierzchnię Księżyca, tym samym stając się pierwszym człowiekiem, który stanął na obcym ciele niebieskim. Obserwowali to ludzie na całym świecie, a pamięć o Armstrongu w 2018 r. utrwalił na nowo film zatytułowany „Pierwszy człowiek”. Neil Armstrong będzie w przyszłości chyba bardziej sławny od Kolumba – i słusznie!

Czytaj więcej

Mały krok, który zmienił świat

Ale trzeba uświadomić sobie, że Neil Armstrong nie był na Księżycu sam. Wraz z nim narażał życie, lądował, a potem spacerował po Księżycu Buzz Aldrin. Ambicjonat i prymus. Zawsze we wszystkim wygrywał, a w dodatku pochodził z bardzo wpływowej wojskowej rodziny. Poruszył niebo i ziemię, żeby uzyskać przywilej tego pierwszego kroku! A jednak NASA postawiła na swoim i był on „tym drugim”, który postawił stopę na księżycowym pyle. I wprawdzie zszedł z lądownika zaledwie kilka minut po dowódcy, i chociaż to jego zdjęcie w skafandrze na tle księżycowej równiny weszło do historii świata, a ślady jego butów zetrze chyba dopiero eksplozja Słońca, która za miliony lat pochłonie zarówno Księżyc, jak i Ziemię – to jednak został zapomniany, bo był „tym drugim”. Co prawda, został obsypany zaszczytami, miał doskonałą prasę (Neil Armstrong był małomówny i gdy tylko mógł, wycofał się z życia publicznego) – a jednak piętno bycia „drugim” tak mocno ciążyło Aldrinowi, że musiał się poddać terapii psychologicznej. Naprawdę!

Druga wyprawa na Księżyc

Lot Apollo 11 był wyprawą pionierską, a jednocześnie wielkim zwycięstwem USA, bo Rosja nie zdołała (do dziś!) wysłać człowieka na Księżyc. Ale poza ogromnym sukcesem propagandowym lot ten przyniósł niewielkie korzyści: transmisja telewizyjna z „pierwszego kroku człowieka, który stał się wielkim skokiem ludzkości” (przytaczając słowa Armstronga), była haniebnej jakości, minerałów księżycowych przywieziono niewiele, naukowa wartość całej wyprawy okazała się zbyt mała. Dlatego wszyscy czekali na lot Apollo 12, który miał zaspokoić wszystkie oczekiwania.

Niestety, ten drugi lot na Księżyc nie był udany. Zaczęło się już podczas startu, który odbył się 14 listopada 1969 r. 36 sekund po oderwaniu od ziemi w rakietę uderzył piorun. W 52. sekundzie – następny. Fakt ten w sposób uzasadniony budził poważne obawy, jednak okazało się, że awarie wywołane przez to nie uniemożliwiają kontynuowania misji. 19 listopada 1961 r. doszło do drugiego lądowania na Księżycu (chociaż nie bez pewnych przygód). Pamiętam, że wyczekiwałem tego dnia przy telewizorze na relację z księżycowych spacerów, bo zapowiadano, że Apollo 12 ma o wiele lepszą kolorową kamerę. Miał. Ale instalując ją na Księżycu, astronauta Alan Bean skierował jej obiektyw prosto na Słońce, co natychmiast całkowicie ją zniszczyło. Z Apollo 11 mieliśmy marne obrazy, ale z Apollo 12 wcale!

Nie oznacza to, że wyprawa nie przyniosła rezultatów. Głównym efektem było dotarcie do bezzałogowej sondy Surveyor 3, która od kwietnia 1967 r. spoczywała na zboczu pobliskiego krateru i której elementy przywiezione na Ziemię dostarczyły wiedzy o tym, jak długi pobyt na Księżycu wpływa na ziemskie wyroby. Plon naukowy też był bogatszy.

Ale w sumie ta wyprawa przyniosła milionom entuzjastów lotów kosmicznych (między innymi mnie) gorzkie rozczarowanie. Transmisji z Księżyca wcale nie było! Ale co tu się dziwić? Wszak była to druga wyprawa!

Autor jest profesorem Akademii Górniczo-Hutniczej w Krakowie

W „zdobywaniu Kosmosu” w ubiegłym stuleciu ścigały się zaciekle dwa globalne mocarstwa: USA i ZSRR, a każde osiągnięcie – obok wartości technicznej („oto pokonano kolejną barierę!”) i korzyści naukowej (często nieproporcjonalnie małej) – miało ogromny wymiar propagandowy. Odnotowując w historii te sukcesy i przypominając je z okazji rozmaitych rocznic, zapominamy, że za każdym sukcesem stał konkretny człowiek. Jeśli był tym pierwszym – spadała na niego ogromna sława. Ale co, gdy był tym drugim? Najczęściej popadał w zapomnienie zaraz po tym, jak dokonał swojego wyczynu – wcale nie mniejszego niż ten, który przypadł w udziale temu pierwszemu… W dzisiejszym felietonie chcę napisać o kilku takich, którym przypadło owo drugie miejsce. Należy im się to!

Pozostało 92% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Kosmos
NASA szuka sposobu na sprowadzanie próbek z Marsa. Tanio i szybko
Kosmos
Odszedł Peter Higgs, odkrywca boskiej cząstki
Kosmos
Badania neutrin pomogą rozwiązać zagadkę powstania wszechświata
Kosmos
Księżyc będzie miał własną strefę czasową? Biały Dom nakazał ustalenie standardu
Kosmos
Astronomowie odkryli tajemnice galaktyki z początku istnienia wszechświata