Każdy, kto ma internet, czyli po prostu każdy z naszych czytelników, wie, czym jest hejt i kim są trolle. Nawet jeśli nigdy nie słyszał tych określeń. Owszem, globalna sieć jest przestrzenią wolności nieznanej innym mediom, bo prawie nie trzeba pieniędzy, by stworzyć popularną witrynę. Nie jest niezbędne wsparcie żadnego koncernu, fundusze na druk czy koncesja na nadawanie, wystarczy dobry pomysł.
Jednak internetowa anonimowość i demokracja mają też swoją cenę. A jest nią właśnie hejt (od angielskiego „hate" – „nienawiść"), czyli bezinteresowna agresja wobec opisywanych ludzi czy instytucji, a także innych uczestników wirtualnej debaty. Agresja słowna objawiająca się obelgami, pomówieniami, a nawet pogróżkami. Rzecz jasna większość ludzi używających internetu korzysta z niego w sposób cywilizowany, lecz najbardziej rzucają się w oczy osobnicy nazywani powszechnie trollami. Cóż, w każdym społeczeństwie jest kilka procent ludzi niezrównoważonych i dla nich również sieć jest przestrzenią wolności.
Ale dlaczego o tym piszę w kontekście kondycji współczesnych mediów? Nie chodzi bynajmniej o to, że internet, zwłaszcza polski, pełen jest hejtu i śmieci. Że portale zajmują się recyklingiem tych samych newsów, najczęściej przepisanych z gazet albo zasłyszanych w telewizji. To źródło kiedyś wyschnie i albo poziom jeszcze się obniży, albo firmy działające w sieci będą musiały zatrudnić prawdziwych dziennikarzy, żeby przygotowywali wartościowe informacje. Tak dzieje się już na Zachodzie, więc pewnie i do nas kiedyś dotrze ta fala. Nie o niski pod względem profesjonalnym poziom treści tych czy innych portali tu jednak idzie.
Trolle telewizyjne
Rzecz w tym, że trudno się oprzeć wrażeniu, iż media głównego nurtu, te najbardziej znaczące, wpływowe i opiniotwórcze, poziomem dostosowują się do tego, co się dzieje w internecie. A hejt i dziennikarscy trolle trafili zarówno do telewizji oraz radia, jak i prasy. Kiedyś zapewne tacy ludzie też pracowali w mediach, ale na takie zachowania nie było przyzwolenia wydawców, a i odbiorcy chyba nie akceptowali podobnych standardów. Przynajmniej w obszarze zarezerwowanym dla informacji czy publicystyki. Bo w bulwarówkach mogło dochodzić do różnych seansów nienawiści, choć wydaje się, że jednak incydentalnie.
Tymczasem dziś można odnieść wrażenie, że znaczna część poważnych mediów zajmuje się nękaniem bohaterów materiałów. Za wszelką cenę próbują ich upokorzyć i ośmieszyć, skupiając się na ich wpadkach. I nie zawsze idzie o sympatię albo niechęć do tej czy innej partii. Raczej o to, żeby dzięki wybranej ofierze mieć czym wypchać antenę albo łamy.
Wynika to również z fatalnej kondycji współczesnych mediów. Przygotowanie przyzwoitego materiału wymaga czasu, środków i fachowców. A tego we współczesnym dziennikarstwie jest coraz mniej. Mamy za to nadmiar przestrzeni na treści oraz konkurencję, jakiej nie było nigdy w historii. W kraju takim jak Polska, który trudno przecież uznać za bardzo bogaty, mamy bodaj siedem całodobowych kanałów informacyjnych, kilkanaście tygodników ogólnopolskich, setki rozgłośni radiowych, tysiące portali. Walka o uwagę odbiorcy to walka o życie, bo dla tak wielu podmiotów na rynku nie ma miejsca. Trzeba więc ciąć koszty, a to dla przyzwoitego dziennikarstwa jest zabójcze.