Korespondencja z Dublina
W pierwszej połowie Irlandczycy grali w sposób archaiczny, charakterystyczny dla futbolu angielskiego lat pięćdziesiątych. Szybko pozbywali się piłki, wykopując ją jak najdalej od swojej bramki, w kierunku dwóch napastników. Ale ani razu nie stworzyli w ten sposób zagrożenia. Ich akcje były nieprzygotowane, nikt nie potrafił uporządkować gry. Okazali się drużyną znacznie słabszą niż świadczyłyby jej dotychczasowe wyniki.
Polakom łatwo się w tej sytuacji grało, bo nawet pod względem fizycznym Irlandczycy nas nie przewyższali, a tego najbardziej się obawialiśmy. Aż dziw bierze, że mając stosunkowo łatwego przeciwnika my też nie potrafiliśmy skonstruować akcji, stanowiących zagrożenie. Nie tylko w pierwszej połowie, ale w ciągu całego spotkania dwaj nasi napastnicy - Robert Lewandowski i Arkadiusz Milik nie tylko nie oddali strzału na bramkę, ale nawet nie przeprowadzili ani jednej akcji.
Jedyny gol padł po strzale Sławomira Peszki, który wykorzystał nieporozumienie po lewej stronie obrony gospodarzy i zdobył dla Polski prowadzenie. To był jedyny celny strzał Polaków w całym meczu. Gola zdobył zawodnik, który zastępował Jakuba Błaszczykowskiego.
To, co stało się po przerwie każe zmienić entuzjastyczne opinie o naszej reprezentacji. Dobrze i szczęśliwie graliśmy jesienią, Adama Nawałka wmawiał wszystkim, że mamy drużynę, atmosfera jest wspaniała, jedziemy po zwycięstwo. A co miał mówić? Okazało się, że kiedy w drugiej połowie Irlandczycy zaczęli grać szybciej i ostrzej, nasza drużyna była bezradna. Prawy obrońca Paweł Olkowski jest dużo słabszy od Łukasza Piszczka. Dwaj środkowi pomocnicy, od których wobec irlandzkiego naporu najwięcej zależało całkowicie zawiedli. Tomasz Jodłowiec nigdy nie był piłkarzem na miarę reprezentacji a nie przypominam sobie aby Grzegorz Krychowiak, wyróżniający się w Sewilli, zagrał na takim samym poziomie w drużynie narodowej.