Do wypadku doszło, gdy stary radziecki myśliwiec bombardujący Su-24 prowadził nalot na północną część Syrii. Jak pokazują zapisy radarów, które opublikowała turecka armia, maszyna w pewnym momencie przekroczyła granicę Turcji. W ciągu pięciu minut rosyjscy piloci byli aż dziesięciokrotnie nawoływani do opuszczenia tureckiej przestrzeni powietrznej. To dzięki temu zdążyli się katapultować przed wystrzeleniem przez F-16 pocisków w kierunku rosyjskiej maszyny.
– Stosowaliśmy bardzo sumiennie wszystkie procedury. Musimy bronić naszych granic – oświadczył turecki premier Ahmet Davutoglu.
Zestrzelenie myśliwca zaszokowało Moskwę. Władimir Putin, który spotykał się z królem Jordanii Abdullahem II w Soczi, przez kilkadziesiąt minut nie reagował. W tym czasie rosyjskie władze próbowały udowadniać, że maszyna została zestrzelona nad Syrią przez ostrzał ziemi z powietrza.
– Dla Rosjan to byłby wygodny sposób wyjścia z impasu. Moskwa mogłaby udawać, że sprawcą wypadku nie jest potężna Turcja, ale bliżej nieokreślone oddziały syryjskie – mówi „Rz" Mark Galeotti, znany amerykański znawca Kremla.
Gdy jednak okazało się, że Ankara nie tylko nie zamierza zacierać śladów, ale nawet wystąpić do Rosjan z wyrazami ubolewania, Putin eksplodował.