W normalnym biegu rzeczy obecny Sejm mógłby wybrać jeszcze co najwyżej trzech sędziów TK, których kadencja kończy się w listopadzie, tymczasem większość rządowa przegłosowała w nowej ustawie o TK przepis, że jeszcze ten Sejm wybierze dodatkowo dwóch sędziów, którym kadencje kończą się w grudniu, i powinien ich wybrać następny Sejm.

Co więcej, tych ekstraordynaryjnych wyborów nie skoordynowano z regulaminem Sejmu, pojawiły się więc spory, który akt ma wyższą rangę. Sprawa nie jest błaha, bo regulamin ten ma szczególny status (chodzi o to, by Sejm nie był zbytnio krępowany w wykonywaniu konstytucyjnych kompetencji). Konstytucja w obszernej części poświęconej TK do regulacji ustawowej odsyła tylko w sprawach organizacji i trybu postępowania przed nim (art. 197), ale nie wyboru sędziów, bo ten reguluje art. 194.

To mimo wszystko są kwestie drugorzędne w tej sprawie. Problem, by nie mówić: skandal, polega na tym, że większość parlamentarna, naciągając zasady konstytucyjne, poprzez przyśpieszony wybór tylko jej kandydatów, chce zabezpieczyć swój wpływ na orzecznictwo TK na wiele lat. Ktoś może powiedzieć, że rekomendacja takiej czy innej partii nie przesądza o decyzjach sędziego, ale to tylko część prawdy, inaczej po cóż byłby ten przyśpieszony wybór. Jeśli mandat tych partii się utrzyma, to mogą przecież dokonać takiego samego wyboru kilka tygodni później, a w tym czasie TK bez jednego czy dwóch sędziów może normalnie pracować.

Pojawiły się głosy, że prezydent może np. opóźniać zaprzysiężenie tych sędziów. Jedno jest pewne: jako strażnik konstytucji, ma obowiązek, o ile to możliwe, takie polityczne cwaniactwo ograniczyć. Niezależność Trybunału to zbyt ważna sprawa, by jej naruszenie zostawić bez walki. Przy okazji należałoby przedyskutować ogromną władzę Trybunału i jej mrożący wpływ na ustawodawcę oraz niepewność uchwalanego prawa, które Trybunał może zmienić, nawet jeśli wcześniej nie dopatrywał się niekonstytucyjności.