Kilka tygodni temu Ministerstwo Sprawiedliwości pochwaliło się podręcznikiem dla młodzieży szkół gimnazjalnych i ponadgimnazjalnych. Publikacja miała pomóc zrozumieć zalety korzystania z pomocy profesjonalnych pełnomocników. Podręcznik jeszcze nie dotarł do wszystkich zainteresowanych, a już Naczelna Rada Adwokacka wysłała protest z żądaniem, by minister go wycofał. O co poszło? O nierozróżnienie dwóch zawodów prawniczych: radcy prawnego i adwokata, oraz zbyt częste porównania adwokata do radcy prawnego. Prezes adwokatury nie szczędził ostrych słów ministerstwu, które publikację przygotowało i wypuściło. Andrzej Zwara zarzucał mu arogancję przejawiającą się w braku konsultacji z adwokatami, biurokrację i promowanie zawodu radcy. Borys Budka długo nie czekał z odpowiedzią. Sprawdził i okazało się, że redaktorem merytorycznym podręcznika był... adwokat.

O co tak naprawdę toczy się bój, bo na pewno nie o kilka porównań, choć adwokaci tak właśnie twierdzą. Mówią, że to burza w szklance wody, ale zbyt długo milczeli w drobnych sprawach, więc teraz nie zamierzają. Głosu radców na razie nie słychać. A to właśnie oni mieli się prawo czuć obrażeni protestem adwokatów.

Cicha walka między dwiema korporacjami trwa od dawna. Poszło głównie o dopuszczenie radców prawnych do obrony w sprawach karnych. W obecnej sytuacji na rynku nie może to cieszyć adwokatów, którzy do tej pory mieli monopol na takie sprawy. Potem minister sprawiedliwości zastanawiał się, jak ułożyć listę tych, którzy w obronach będą występować. Adwokaci chcieli dwóch list, minister zdecydował o jednej, wspólnej dla obu korporacji. Wygląda więc na to, że ostatnio to radcowie mają większą siłę przebicia. I choć trudno się dziwić adwokatom, że ich to denerwuje, nie można się nie zgodzić, że w sprawie podręcznika zareagowali zbyt impulsywnie.