Śmieciowa debata nad rynkiem pracy

W polskiej prasie zatrudnienie na podstawie umowy o dzieło czy umowy-zlecenia stało się bezzasadnie symbolem wyzysku – pisze analityk.

Aktualizacja: 03.08.2015 14:53 Publikacja: 02.08.2015 20:38

Śmieciowa debata nad rynkiem pracy

Foto: 123rf.com

Połączenie wszechobecnej w polskich mediach paniki związanej z umowami śmieciowymi i przedwyborczej skłonności polityków do składania populistycznych obietnic tworzy ryzyko, że po wyborach nowy rząd wprowadzi rozwiązania, które zaszkodzą wszystkim zatrudnionym na podstawie umów cywilnoprawnych, a zwłaszcza tym najniżej zarabiającym.

PO i PiS jednym głosem

W czerwcu i lipcu odbyły się konwencje wyborcze dwóch najbardziej liczących się na polskiej scenie politycznej ugrupowań: rządzącej Platformy Obywatelskiej i obecnie wygrywającego w sondażach Prawa i Sprawiedliwości. Zarówno premier Ewa Kopacz (PO), jak i kandydatka PiS na premiera Beata Szydło zaprezentowały czarno-biały obraz polskiego rynku pracy podzielonego na tych pracujących na podstawie umowy o pracę i zatrudnionych na rzekomo złych umowach śmieciowych. Taka wizja już teraz owocuje pomysłami polegającymi na uprzywilejowywaniu zatrudnionych na umowie o pracę. Niedługo na horyzoncie mogą się też pojawić takie koncepcje, jak likwidacja czy znaczny wzrost opodatkowania tych form zatrudnienia, które – wbrew powszechnej opinii – wielu osobom zapewniają godną pracę i szacunek pracodawcy nie mniejszy niż posiadaczom standardowych umów.

„Przez te cztery miesiące znajdziemy skuteczne rozwiązanie na umowy śmieciowe. Będziemy całym sercem za tym, aby podnosić płacę minimalną przez kolejne cztery lata" – powiedziała jednym tchem Ewa Kopacz, jak gdyby lekarstwem na nadużywanie umów cywilnoprawnych miało być zwiększanie minimalnego wynagrodzenia, a nie np. uzależnienie go od poziomu rozwoju gospodarczego w danym województwie.

Wreszcie 14 lipca premier ogłosiła swój pomysł na walkę z – jak mówiła – umowami śmieciowymi. Polega on na dopłatach do niskich wynagrodzeń. Lecz o dziwo z tego pomysłu nie skorzystają właśnie zatrudnieni na umowach cywilnoprawnych: Ewa Kopacz zaproponowała dopłaty jedynie dla osób zatrudnionych na umowie o pracę i otrzymujących płacę minimalną.

Beata Szydło prezentowała tymczasem jeszcze bardziej radykalny punkt widzenia: „Czas skończyć z umowami śmieciowymi. (...) Polacy potrzebują dobrych, odważnych decyzji. Dziś co trzeci Polak zatrudniony jest na umowie śmieciowej, młodzi ludzie biorą chwilówki" – mówiła, zdecydowanie zawyżając statystyki (do umów śmieciowych włączyła też umowy o pracę na czas określony).

Publicystyczna nazwa

Trudno oczekiwać, żeby politycy dostrzegli zróżnicowanie zjawiska zatrudnienia na podstawie umów cywilnoprawnych, skoro w Polsce nawet w eksperckich artykułach z zakresu prawa i ekonomii oraz w publikacjach naukowych używa się publicystycznej nazwy „umowa śmieciowa" zamiast właściwego pojęcia „umowa cywilnoprawna". Mimo że wyniki kontroli przeprowadzanych przez Państwową Inspekcję Pracy oraz statystyki zatrudnienia w administracji pozwalają szacować, że tylko 10–20 proc. przypadków stosowania umów cywilnoprawnych to nadużycia, to jednak w polskiej prasie zatrudnienie na podstawie umowy o dzieło czy umowy-zlecenia stało się symbolem wyzysku.

Komentatorzy nie zastanawiają się nad tym, że w wielu przypadkach pracodawca traktuje zatrudnionych na podstawie takiej umowy według takich samych standardów jak pracowników etatowych. Zwolennicy etykietki „umowa śmieciowa" zapominają też o tym, że umowa cywilnoprawna rzeczywiście może odpowiadać charakterowi zatrudnienia. Nie przychodzi im ponadto do głowy, że umowa taka, nawet jeżeli zgodnie z prawem powinna być etatem, może odpowiadać samemu zatrudnionemu ze względu na niższy poziom obciążeń fiskalnych (przykładem jest tu brak oskładkowania umów-zleceń w przypadku uczniów i studentów czy wybór nieoskładkowanej umowy o dzieło ze względu na chęć samodzielnego oszczędzania na emeryturę).

Oto kilka przykładów z polskiej prasy: w artykule „Sejm promuje umowy śmieciowe" („Rzeczpospolita", 27.02.2015 r.) jego autor Mateusz Rzemek ani razu nie używa właściwego określenia „umowa cywilnoprawna". Za każdym razem zastępuje je mityczną umową śmieciową. Na stronach prawnych „Rzeczpospolitej" można było zatem przeczytać takie zdania: „Kłopoty zaczęły się, gdy zatrudnione na umowach śmieciowych sprzątaczki nie dostały wynagrodzenia" i „Poprawa sytuacji tysięcy pracowników wykonujących zamówienia publiczne na umowach śmieciowych (...) byłaby tylko kwestią czasu". Tabloidowe określenie „umowa śmieciowa" pojawia się także wiele razy w „Dzienniku Gazecie Prawnej": „Orzeczenia Sądu Najwyższego wskazują, że analogiczne zapisy mogą zostać zawarte w tzw. umowach śmieciowych. (...) Zakaz konkurencji w umowie śmieciowej Sądowi Najwyższemu nie przeszkadza" (Maciej Suchorabski, „Dziennik Gazeta Prawna", 24.07.2014 r.). Dziennikarka „Metra" Joanna Korucu obwinia umowy cywilnoprawne o praktyczne uniemożliwianie młodym ludziom usamodzielnienia się: „Rzeczywistość, w jakiej żyją młodzi, zwłaszcza ci pracujący na śmieciówkach, sprawia, że nie są skorzy do brania na barki ogromnego obciążenia [kredytu] nawet wówczas, gdy partner ma etat" („Metro", 28.11.2014 r.).

Połączenie wszechobecnego w polskich mediach czarno-białego obrazu rynku pracy z przedwyborczą skłonnością polityków do składania populistycznych obietnic tworzy ryzyko, że po wyborach nowy rząd wprowadzi rozwiązania, które zamiast wyeliminować przypadki nadużywania umów cywilnoprawnych, pogorszą sytuację wszystkich zatrudnionych na ich podstawie, a nawet pozbawią ich pracy. Skoro Beata Szydło zapowiada w kwestii tych umów „odważne decyzje", a Ewa Kopacz mówi: „chcę wyeliminować umowy śmieciowe" (czytaj: cywilnoprawne), można się spodziewać nawet takich działań, jak usunięcie umów-zleceń i umów o dzieło z kodeksu cywilnego, co miałoby przymusić pracodawców do stosowania umów o pracę – oskładkowanych tak jak dotychczas, czyli na poziomie 2112 zł całkowitego kosztu ponoszonego przez pracodawcę w zamian za możliwość zapłacenia pracownikowi 1287 zł netto płacy minimalnej.

Inna szkodliwa, lecz realna opcja to oskładkowanie wszystkich (także studenckich) umów-zleceń i umów o dzieło na równi z umową o pracę bez znaczącego obniżania poziomu fiskalnych obciążeń zatrudnienia, co uderzy w najmniej zarabiających (np. ludzi młodych wchodzących na rynek pracy). A przecież według Ewy Kopacz i Beaty Szydło polityka walki z nadużywaniem umów cywilnoprawnych ma tym grupom osób pomóc, a nie zaszkodzić.

Przykład negatywnego wpływu tabloidyzacji polskiej debaty o rynku pracy na realne rozwiązania polityczne już zresztą mamy. W czerwcu, zapowiadając dalszą walkę z umowami cywilnoprawnymi, Ewa Kopacz chwaliła się: „To PO wykonała kawał dobrej roboty – już w tej chwili ozusowaliśmy umowy śmieciowe" (czytaj: cywilnoprawne). Przypomnijmy: w październiku 2014 r. posłowie przyjęli rządowy projekt zwiększenia podstawy oskładkowania umów-zleceń do wysokości płacy minimalnej niezależnie od liczby umów, co miało uniemożliwić pracodawcom praktykę polegającą na zawieraniu jednej umowy np. na 50 zł, od której były odprowadzane składki, oraz drugiej umowy-zlecenia np. na 1500 zł, od której składek nie odprowadzano.

Znamienne jest to, że przygotowując uzasadnienie nowelizacji, rząd powoływał się nie na sumiennie przeprowadzone badania częstotliwości występowania opisanego procederu, tylko na „korespondencję kierowaną do resortu pracy". Rządzący potrafili jednak precyzyjnie wyliczyć, że rozszerzenie zakresu oskładkowania umów-zleceń przyniesie 340 mln zł rocznie zysku dla ZUS, co uzasadnia podejrzenia o chęć łatania dziury w systemie ubezpieczeń społecznych przy wykorzystaniu medialnego lamentu nad umowami śmieciowymi. Warto podkreślić, że na rozszerzeniu zakresu oskładkowania umów-zleceń, który wejdzie w życie 1 stycznia 2016 r. (przy płacy minimalnej 1850 zł), stracą ci najniżej zarabiający, którzy np. posiadali dwie umowy po ok. 800–1000 zł brutto u dwóch różnych pracodawców, a brak składek od drugiej umowy znacząco polepszał stan ich domowego budżetu.

Zamiast zapowiadać radykalne kroki wymagane rzekomą koniecznością likwidacji umów śmieciowych i odwoływać się do anegdotycznych uzasadnień, rząd, chcąc walczyć z nadużywaniem umów-zleceń, powinien w pierwszej kolejności dokładnie zbadać, co tak naprawdę jest przyczyną preferowania przez pracodawców umów cywilnoprawnych zamiast umów o pracę.

Być może na pierwszym miejscu jest związany z umową o pracę ogrom biurokracji i wymogi, takie jak np. obowiązek podawania przyczyny zwolnienia. Wtedy należy przede wszystkim odważnie te dokuczliwe obowiązki zlikwidować.

Uprawnienia pracownicze dla wszystkich

A może zbyt wysokie oskładkowanie umów o pracę powiązane z wyznaczaną z poziomu Warszawy płacą minimalną jest przyczyną zatrudnienia w małych, uboższych miejscowościach na podstawie nieoskładkowanych umów o dzieło. Taki stan rzeczy przemawia za regionalizacją płacy minimalnej i wyznaczeniem jej np. na Warmii i Mazurach na poziomie 1400 zł, a nie 1850 zł. Wprowadzenie tego rodzaju rozwiązania obiecał zresztą jesienią 2013 r. minister pracy Władysław Kosiniak-Kamysz. Można także, co stanowi część propozycji Forum Obywatelskiego Rozwoju, sześciokrotnie zwiększyć koszty uzyskania przychodu na umowie o pracę (ze 112 do 667 zł miesięcznie), aby dla najniżej zarabiających i ich pracodawców zatrudnienie na podstawie umowy o pracę było tak atrakcyjne, że nie kusiłaby ich alternatywa w postaci nieadekwatnej do charakteru zatrudnienia umowy cywilnoprawnej.

A jeżeli najczęstszą przyczyną preferowania umów cywilnoprawnych jest – co raczej wątpliwe – chciwa chęć nieprzestrzegania przez pracodawców przepisów dotyczących m.in. czasu pracy i dni wolnych, priorytetem powinno być opracowanie zmian w prawie, które nadawałyby podstawowe uprawnienia pracownicze dotyczące czasu pracy i odpoczynku wszystkim zatrudnionym, niezależnie od umowy, przy jednoczesnej dbałości o jak najmniejszą liczbę obciążeń biurokratycznych związanych z taką reformą.

Polskiej debacie nad rynkiem pracy potrzebne jest mniej paniki na temat umów śmieciowych, a więcej merytorycznej debaty, ktorej przedmiotem są umowy cywilnoprawne. Warto, aby wzięli to sobie do serca zwłaszcza politycy szykujący się do przejęcia władzy po jesiennych wyborach.

Autorka jest analitykiem Forum Obywatelskiego Rozwoju i współpracownikiem portalu NBP Obserwator Finansowy. Specjalizuje się w tematyce rynku pracy i polityki gospodarczej UE

Artykuł odzwierciedla wyłącznie osobiste poglądy autorki

Połączenie wszechobecnej w polskich mediach paniki związanej z umowami śmieciowymi i przedwyborczej skłonności polityków do składania populistycznych obietnic tworzy ryzyko, że po wyborach nowy rząd wprowadzi rozwiązania, które zaszkodzą wszystkim zatrudnionym na podstawie umów cywilnoprawnych, a zwłaszcza tym najniżej zarabiającym.

PO i PiS jednym głosem

Pozostało 96% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Publicystyka
Jacek Nizinkiewicz: Dlaczego Tusk przerwał Trzeciej Drodze przedstawianie kandydatów na wybory do PE
Publicystyka
Annalena Baerbock: Odważna odpowiedzialność za wspólną Europę
Publicystyka
Janusz Lewandowski: Mój własny bilans 20-lecia
Publicystyka
Artur Bartkiewicz: Wybory do Parlamentu Europejskiego. Dlaczego tym razem Lewicy miałoby się udać?
Publicystyka
Roman Kuźniar: Czy rząd da się wpuścić w atomowe maliny?
Materiał Promocyjny
Wsparcie dla beneficjentów dotacji unijnych, w tym środków z KPO