Tyle tylko, że takie oskarżenia pod adresem tej partii słyszeliśmy już setki, jeśli nie tysiące razy. I to bez względu na to, czy PiS organizowało uroczystości upamiętniające katastrofę smoleńską czy też marsz 13 grudnia. Jeśli Jarosława Kaczyńskiego porównywano do nazistowskich zbrodniarzy po – bulwersujących skądinąd – słowach o zarazkach roznoszonych przez uchodźców, to czyż kolejne epitety mogą brzmieć dziś jeszcze wiarygodnie lub opisywać rzeczywistość? W załamywaniu rąk nad kondycją demokracji w Polsce jest wielka doza moralności Kalego. O stosowanie białoruskich standardów oskarżają bowiem PiS dzisiaj ci, którzy jeszcze niedawno grzmieli na tę formację za to, że jej politycy mówili o... białoruskich standardach nad Wisłą czy śpiewali: „Ojczyznę wolną racz nam wrócić, Panie". Ale taka hipokryzja jest bronią obosieczną. PiS również robi dziś to, za co krytykowało przez wiele lat Platformę. Robi to w sposób równie arogancki, a nawet bardziej ostentacyjny. W działaniu partii rządzącej widać dwie prawidłowości. Prawica gra na silną polaryzację społeczną. Celowo napina struny politycznych emocji do granic wytrzymałości, testując reakcję opinii publicznej. Sytuacja totalnej politycznej wojny ma bowiem to do siebie, że w czynionym przez krytyków PiS zgiełku mieszają się sprawy ważne i mniej ważne.

Drugim celem jest poszerzenie swej władzy. Temu wydają się podporządkowane wszystkie działania PiS od wyborów: dymisje w służbach, zabawy regulaminem Sejmu, wojna z Trybunałem. I tu rodzi się najważniejsze pytanie: po co PiS tyle władzy. Tym bardziej że władza w demokratycznym państwie to rządy procedur, a nie powierzanie stanowisk zaufanym ludziom.

Paradoksalnie przed wielkim wyzwaniem działania PiS stawiają prezydenta Andrzeja Dudę. To głowa państwa jest w naszym ustroju strażnikiem konstytucji. Od niego zależeć będzie, czy PiS będzie ostre w retoryce, lecz nie wyjdzie poza ramy przyjęte w zachodnich demokracjach, czy też pozwoli na takie naginanie prawa, by nie zmieniając konstytucji, mogło de facto zmieniać ustrój.