Odłamkowym dostaną też banki, a konkretnie ich akcjonariusze. Najgorzej mają te z państwowym kapitałem, np. PKO BP czy BGK, bo nie mogą po prostu wykręcić się od wspierania państwowego sektora węglowego. Ale pozostałe banki – te prywatne, które są zaangażowane w finansowanie nierentownych kopalń – też muszą pójść na kompromis i zgodzić się na restrukturyzację spłaty długów. W efekcie posiadania w swoich portfelach zobowiązań węglowych spółek stojących na skraju przepaści i muszą zawiązać duże rezerwy. A to oznacza oczywiście niższe zyski i w konsekwencji gorsze wyceny giełdowych kredytodawców. W sumie taki biznes...

Tyle tylko, że w dłuższej perspektywie może je to odstraszyć od finansowania spółek pozostających pod kuratelą państwa. Zwłaszcza tych, które mają mocne związki zawodowe. I gdy w przyszłości minister finansów lub skarbu będzie chodził z kapeluszem po bankach, przekonując, by zaangażowały się w inny projekt firmowany przez państwo, bankowcy mogą się okazać bardzo asertywni.

Jak pokazują sondaże, jest duże prawdopodobieństwo, że porządki w górnictwie będzie musiał zrobić zupełnie nowy rząd. A prowadzący w sondażach PiS z jednej strony zarzeka się, że rozumie górników, a z drugiej chce nałożyć na banki nowe podatki, co dodatkowo osłabi ich chęć do kredytowania. Bo nawet jeśli instytucje finansowe przesadzają, mówiąc, że zapłacenie nowego podatku dramatycznie ograniczy akcję kredytową, to z pewnością nie będą chętne do angażowania się w najbardziej ryzykowne przedsięwzięcia. Całego sektora nie da się „zrepolonizować", a tym bardziej znacjonalizować. Więc banki będą się angażować w to, co da im szansę na zyski, a nie problemy.