Jędrzej Bielecki: Jedyny taki moment na przystąpienie do UE

Dwadzieścia lat temu, gdy decydowało się poszerzenie Unii o kraje z Europy Środkowej, przeciwnicy tej decyzji byli w mniejszości. Dziś jednak Polska nie przystąpiłaby do UE.

Publikacja: 16.04.2024 04:30

Jędrzej Bielecki: Jedyny taki moment na przystąpienie do UE

Foto: Adobe Stock

Warunki, które pozwalają na przyjęcie do Unii krajów postkomunistycznych, nie będą trwały wiecznie – ostrzegał pod koniec lat 90. ówczesny komisarz ds. poszerzenia UE Guenther Verheugen. Bo to był zupełnie inny świat. U progu XXI wieku Zachód pozostawał wciąż pewny siebie. Ameryka jeszcze nie zaangażowała się w iracką kampanię, która miała położyć kres jej bezprecedensowej pozycji po zakończeniu zimnej wojny. Unia właśnie wprowadziła euro i marzyła, że któregoś dnia stanie się ono ważniejsze od dolara. Nikomu nie przechodziło na myśl, że za kilka lat kryzys finansowy niemal wysadzi unię walutową w powietrze.

Ta siła zjednoczonej Europy wydawała się tym bardziej dominująca, że wychodząca z epoki Borysa Jelcyna Rosja nie była tak słaba od pokoleń. W samej Unii u władzy pozostawali politycy urodzeni przed czy w czasie drugiej wojny światowej, którzy zachowali w pamięci dług, jaki Zachód ma do spłacenia wobec Europy Środkowej za pozostawienia jej na pastwę Moskwy w Jałcie. Unii było tym łatwiej podjąć decyzję o przyjęciu w 2004 r. nowych krajów, że drogę przetarła jej Ameryka. Bill Clinton w połowie lat 90. dał się przekonać, że warto zaprosić do NATO Polskę, Czechy i Węgry.

Zagrożona falą skrajnej prawicy, cierpiąca na anemiczny wzrost gospodarczy i niepotrafiąca dać sobie rady z imigracją Unia nie jest gotowa na nowe wyzwania.

Ale nawet w tych korzystnych okolicznościach nie wszystkie kraje członkowskie Unii były gotowe powitać biedniejszych kuzynów ze Wschodu. Francja uważała, że zostanie naruszona równowaga między Berlinem i Paryżem. Belgia była pełna obaw, czy poszerzenie Unii nie zatrzyma procesu jej pogłębienia. Austria lękała się konkurencji ze strony bałkańskich sąsiadów.

Ostatecznie stanęło jednak na „Big Bangu”: jednoczesnym przyjęciu do Unii 1 maja 2004 r. ośmiu krajów postkomunistycznych oraz Cypru i Malty. Za tą niezwykle śmiałą koncepcją stały Niemcy. Gerhard Schroeder, który jeszcze wówczas nie skompromitował się współpracą z Kremlem, liczył, że jego kraj znajdzie się w ten sposób w centrum zjednoczonej Europy. Według niego w ten sposób Berlin miał nie tylko w jakimś stopniu spłacić dług za zbrodnie wojenne wobec Polski, ale też przełamać traumę związaną z utratą po wojnie Prus Wschodnich, Śląska czy Pomorza. Dzięki poszerzeniu Niemcy uzyskały właściwie nieograniczony dostęp do Wrocławia, Gdańska czy Szczecina jak turyści, inwestorzy czy pracownicy. Przenoszenie produkcji za Odrę okazało się kluczowym składnikiem ekspansji gospodarczej Niemiec.

Ale na drodze do członkostwa Polska znalazła też mniej oczywistych sojuszników. „Mistrzem poszerzenia” ogłosił się premier Wielkiej Brytanii Tony Blair. Liczył, że z tak dużą liczbą krajów członkowskich Unia nie przekształci się w federalne „superpaństwo”. Polska i inne kraje Europy Środkowej, liberalne i przywiązane do sojuszu z Ameryką, dzieliły zresztą wiele poglądów z Brytyjczykami.

20 lat Polski w Unii Europejskiej. Odżyły dawne głosy państwach postkomunistycznych

To wszystko przeszłość. Zagrożona falą skrajnej prawicy, cierpiąca na anemiczny wzrost gospodarczy i niepotrafiąca dać sobie rady z imigracją Unia nie jest gotowa na nowe wyzwania. Od wejścia w życie 15 lat temu traktatu z Lizbony Bruksela nie ośmieliła się otworzyć negocjacji nad reformą ustrojową Wspólnoty. Same Niemcy są za słabe, aby przewodzić zjednoczonej Europie, a Emmanuel Macron nawet nie ma większości w Zgromadzeniu Narodowym.

Dramatycznie pogorszyło się jednak otoczenie międzynarodowe. Ameryka, której grozi powrót do Białego Domu Donalda Trumpa, nie jest w stanie dalej wspierać Ukrainy, a co dopiero kontynuować poszerzenia NATO. Rosja pokazała zaś, że jest gotowa na wojnę, jeśli Zachód będzie dalej integrował dawnych satelitów Moskwy.

Ale problemy, których nikt się przed dwoma dekadami nie mógł spodziewać, stwarzają i same kraje kandydackie. Za PiS Polska otarła się o autorytaryzm, Węgry i Słowacja utrzymują bliskie relacje z Kremlem. W Brukseli odżyły więc głosy, że państwa postkomunistyczne nie podzielają tych samych wartości, co „stara Unia”. Na przełomie XX i XXI wieku ci, którzy w europejskiej centrali uważali, że z poszerzeniem trzeba „poczekać”, zostali zmarginalizowani. Dziś zapewne byliby górą.

Warunki, które pozwalają na przyjęcie do Unii krajów postkomunistycznych, nie będą trwały wiecznie – ostrzegał pod koniec lat 90. ówczesny komisarz ds. poszerzenia UE Guenther Verheugen. Bo to był zupełnie inny świat. U progu XXI wieku Zachód pozostawał wciąż pewny siebie. Ameryka jeszcze nie zaangażowała się w iracką kampanię, która miała położyć kres jej bezprecedensowej pozycji po zakończeniu zimnej wojny. Unia właśnie wprowadziła euro i marzyła, że któregoś dnia stanie się ono ważniejsze od dolara. Nikomu nie przechodziło na myśl, że za kilka lat kryzys finansowy niemal wysadzi unię walutową w powietrze.

Pozostało 85% artykułu
20 lat Polski w UE
Ponad 18 mld zł na stołeczne projekty. Warszawa podsumowała 20 lat w UE
20 lat Polski w UE
Czy 20 lat członkostwa w Unii dało pozytywne skutki? Polacy są podzieleni
20 lat Polski w UE
Udany pościg
20 lat Polski w UE
Euro w Polsce: mission impossible?
20 lat Polski w UE
Żadnego euro nie oddajemy Brukseli
Materiał Promocyjny
Co czeka zarządców budynków w regulacjach elektromobilności?