Na lotnisku w Tokio nie było cudu. Zadziałały nie tylko procedury

Wystarczy spojrzeć na zdjęcia wraku samolotu płonącego na lotnisku w Tokio, żeby pomyśleć o cudem uratowanych pasażerach airbusa. Tyle, że cudu nie było.

Publikacja: 03.01.2024 14:47

Wrak spalonego samolotu na lotnisku w Tokio

Wrak spalonego samolotu na lotnisku w Tokio

Foto: AFP

Idealnie zadziałały wszystkie procedury, japońska kultura subordynacji oraz konstrukcja samolotu, które pozwoliły, że ewakuacja 379 osób w półtorej minuty przy tylko dwóch dostępnych trapach była możliwa.

Oczywiście tragedią pozostaje śmierć pięciu osób na pokładzie Dasha 8 należącego do japońskiej straży przybrzeżnej. Tyle, że tego samolotu po prostu nie powinno tam być.

Czytaj więcej

Japonia: Podczas lądowania na lotnisku w Tokio zapalił się samolot. Nie żyje 5 osób

— Z ulgą patrzyłem, że wszystkim udało się wyjść z samolotu bezpiecznie. Ale przy mojej wiedzy na temat Japan Airlines i tego jak wiele wysiłku wkłada się tam w zapewnienie bezpieczeństwa pasażerów i szkolenie załóg nie powinno nikogo dziwić, że wszystko tam zadziałało. Japan Airlines mają za sobą katastrofę lotniczą prawie 40 lat temu. Ale paradoksalnie to właśnie spowodowało, że stały się jednymi z najbezpieczniejszych przewoźników na świecie — mówił w CNN po wypadku Graham Braithwaite, zajmujący się problemami bezpieczeństwa i badaniem wypadków lotniczych na brytyjskim Cranfield University.

Trauma z przeszłości

Był to rzeczywiście tragiczny wypadek. 12 sierpnia 1985 roku rozbił się należący do JAL B747. Z 524 osób na pokładzie zginęło wówczas 520. Powodem katastrofy była niedoróbka mechaników Boeinga. — Ta katastrofa wyryła się mocno w japońskiej kulturze JAL. Tam odpowiedzialność jest zawsze zbiorowa. I zrobili wówczas wszystko, żeby ponownie nie doszło do takiego incydentu. A jeśli coś pójdzie nie tak, to natychmiast wysuwane są wnioski na przyszłość. Jako nauka co można zrobić lepiej — mówił profesor Graham Braithwaite.

W 2005 roku zarząd JAL zdał sobie sprawę z tego, że wielu pracowników, którzy przyszli do firmy, nie ma pełnych informacji o katastrofie sprzed 20 lat. Wtedy w siedzibie przewoźnika wyeksponowano fragmenty wraku maszyny i życiorysy pasażerów i załogi. — W zespole JAL byli ludzie, którzy nie zdawali sobie sprawy jak to jest, kiedy podczas operacji lotniczej coś pójdzie nie tak. Bo wszyscy muszą zdawać sobie sprawę z tego jak wielkie znaczenie ma bezpieczeństwo lotu . Tam obowiązują rygorystyczne procedury i nacisk na to, że wszystko musi być wykonane w konkretny sposób. To właśnie dlatego wszystko tam zadziałało – dodaje profesor. Jego zdaniem wniosek z tej katastrofy jest jeden — JAL jest linią bezpieczną.

Czytaj więcej

Nepal: Samolot się rozbił, bo piloci przez pomyłkę wyłączyli silnik

I rzeczywiście w JAL rokrocznie znajduje się na szczycie rankingu najbezpieczniejszych linii na świecie. „W Airlinesratings.com ma przyznane 7 gwiazdek. Tam regularnie przeprowadzane są audyty procedur bezpieczeństwa. Nie mówiąc o tym, że i japoński regulator bezpieczeństwa lotniczego jest również wyjątkowo skrupulatny” — czytamy na stronie Airratings.com.

Oczywiście do wyjaśnienia pozostaje, jak mogło dojść do tego, że i Dash i airbus znalazły się na tym samym pasie. Na razie wiadomo tylko tyle, że maszyna JAL miała pozwolenie na lądowanie.

Kiedy jednak wybuchł pożar, ewakuacja została przeprowadzona podręcznikowo. Pomógł także fakt, że A350-900 jest dużą maszyną, z szerokimi przejściami. To także ułatwiło ewakuację w 90 sekund. Według obowiązujących procedur w takich wypadkach, personel pokładowy wcale nie musi czekać na komendę kapitana i może sam decydować o ewakuacji. Bo to z kolei oszczędza cenne sekundy. Nie jest bez znaczenia także kto siedzi przy wyjściu ewakuacyjnym i czy rzeczywiście będzie w stanie otworzyć drzwi awaryjne.

Nie zawsze jest tyle szczęścia

Tyle szczęścia nie mieli pasażerowie Aerofłotu w grudniu 2019, kiedy podobny wypadek miał miejsce na lotnisku Szeremietiewo. W wyniku tej katastrofy z powodu pożaru na pokładzie zginęło wówczas 41 z 73 osób. Zresztą to w Rosji, a wcześniej w b. Związku Radzieckim, miało miejsce najwięcej wypadków lotniczych. O niektórych z nich informacje ukrywane są do dzisiaj.

Czytaj więcej

2023 rok był jednym z najbezpieczniejszych w podróżach lotniczych

Te 90 sekund nie wzięły się znikąd. To czas wyznaczony przez International Civil Aviation Organization (ICAO) na przeprowadzenie ewakuacji. A przynajmniej raz w roku personel pokładowy odbywa szkolenia przypominające na symulatorach. W jednym z ćwiczeń symulator zostaje wypełniony sztucznie wygenerowanym dymem. — Program tych szkoleń jest coraz bardziej wymagający wobec tego, co było jeszcze kilkanaście lat temu. Jest naprawdę bardzo realistyczny. I zmusza do realistycznego myślenia, a nie do instynktownego działania — mówił w CNN pilot jednej z europejskich linii lotniczych. — Pasażerowie tego nie zobaczą. Ale każdy ruch musi zostać wykonany z rygorystyczną precyzją i musi być rutynowy, powtarzalny — tłumaczył Graham Braithwaite.

Nie mówiąc już o tym, że żaden z pasażerów płonącego JALa nie wynosił ze sobą bagażu podręcznego. Bezmyślność, która niestety się zdarza, bo dla niektórych pasażerów, którzy otrzymali polecenie opuszczenia samolot ważniejszy jest bagaż podręczny, niż własne, bądź cudze zdrowie, a nawet życie. Tymczasem każda sekunda opóźnienia może mieć katastrofalne skutki, znacznie poważniejsze, niż laptop, czy torba na kółkach.

Gęsi w silniku

Jak dotąd najsłynniejszą ewakuacją był „cud na Hudson” w Nowym Jorku, który wydarzył się 15 stycznia 2009 roku, kiedy po starcie z lotniska LaGuardia do silnika A320 linii US Airways wpadły gęsi. Wkrótce po tym zgasły oba silniki.

Wtedy kapitan Chelsey Sullenberger (Sully) zdecydował się na lądowanie na rzece. Na pokładzie było wtedy 150 pasażerów i 5 członków załogi. Akcję ewakuacyjną przeprowadziły trzy stewardesy: szefowa pokładu Donna Dent i Sheila Dail z przodu kabiny i Doreen Welsh przy wyjściu tylnym. We trzy, w przepisowym czasie półtorej minuty wyprowadziły wszystkich na skrzydła maszyny, skąd podejmowały ich służby ratownicze. Samolot szybko potem zatonął i został wydobyty przy użyciu specjalistycznego sprzętu.

Donna Dent i Sheila Dail nadal latają. Doreen Welsh, która prowadziła akcję ewakuacyjną z otwartym złamaniem nogi, zapytana przez „Rzeczpospolitą”, jak to było możliwe, że cała akcja przebiegła sprawnie powiedziała: to tylko procedury. Żadnego cudu nie było. Wszystko zadziałało, tak jak powinno. Ona sama opuściła samolot tuż przed pierwszym oficerem i kapitanem „Sullym”. - Przed wyjściem z wraku spojrzeliśmy tylko do wnętrza samolotu, aby upewnić się, że nikt tam nie został — mówiła. O tym, że ma złamaną nogę, dowiedziała się dopiero, kiedy znalazła się na łodzi ratowniczej.

Idealnie zadziałały wszystkie procedury, japońska kultura subordynacji oraz konstrukcja samolotu, które pozwoliły, że ewakuacja 379 osób w półtorej minuty przy tylko dwóch dostępnych trapach była możliwa.

Oczywiście tragedią pozostaje śmierć pięciu osób na pokładzie Dasha 8 należącego do japońskiej straży przybrzeżnej. Tyle, że tego samolotu po prostu nie powinno tam być.

Pozostało 95% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Transport
Gorszy kwartał Lufthansy (strajki) i Air France-KLM
Transport
Rosyjscy hakerzy znów w akcji. Finnair wstrzymuje loty
Transport
Polskie firmy apelują do Donalda Tuska: nie porzucajcie projektu CPK
Transport
Smartwings na celowniku LOT-u. Zdrowa linia z trudną przeszłością
Transport
Tak Unia Europejska zmieniła transport w Polsce
Materiał Promocyjny
Wsparcie dla beneficjentów dotacji unijnych, w tym środków z KPO