Finałowe zwycięstwo Markety Vondrousovej, które kilka tygodni temu mogło wydawać się jedynie fantazją, stało się kolejną wspaniałą rzeczywistością czeskiego tenisa. Uzasadnienie tego sukcesu nie przychodzi nikomu łatwo, choć nowa mistrzyni miała już znaczące sukcesy z finałem wielkoszlemowym w Paryżu włącznie. Jednak zainteresowani wiedzą: w ubiegłym roku spędziła pół roku, lecząc kontuzjowaną rękę. Spadła w rankingu WTA do drugiej setki. Firma Nike nie przedłużyła jej kontraktu przed nowym sezonem. Marketa nie lubiła też grać na rajgrasie angielskim (zwanym życicą trwałą), jakim od 2001 roku w stu procentach pokrywa się korty w Wimbledonie.
Przypadek czeskiej tenisistki dowodzi, że taki przełom na pewno wymaga miłości do tego miejsca, może nie takiej na zabój, ale choć odrobiny ciepłych uczuć, co powinno być też wskazówką dla Igi Świątek. Starzy mistrzowie dobrze o tym wiedzieli. – Jeśli chcesz coś wygrać na trawie, musisz ją najpierw polubić – radził już w latach 60. legendarny Jaroslav Drobny innej legendzie, inżynierowi Janowi Kodesowi.
Czytaj więcej
Marketa Vondrousova wygrała w finale z Ons Jabeur 6:4, 6:4. Po tytuł – pierwszy raz w historii Wimbledonu – sięgnęła tenisistka nierozstawiona.
Druga sprawa, bardziej przyziemna, to tenisowa leworęczność czeskich mistrzyń. Coś w tym jest, że lewą ręką grała 45 lat temu Martina Navratilova, która pierwsza sięgnęła po złocisto-srebrne naczynie znane jako Venus Rosewater Dish, by potem podnosić je na korcie centralnym jeszcze osiem razy. Potem była Petra Kvitova, też leworęczna, która najpierw podziwiała Navratilovą, gdy była małą dziewczynką w Fulneku, potem wygrała finały w 2011 i 2014 roku.
Kiedy Kvitova odbierała trofeum pierwszy raz, przed telewizorem w małym Sokolovie w kraju karlowarskim siedziała i patrzyła na jej mecze mała Marketa Vondrousova, też ćwicząca tenis w lokalnym klubie, choć próbowała również kilku innych sportów. Oglądała też półfinał z 2014 roku, gdy o awans walczyły dwie leworęczne Czeszki – Kvitova i Lucie Safarova. To był jeden z najpiękniejszych meczów wielkoszlemowych granych przez dwie „levački”, jak zgrabnie piszą bracia Czesi.