Nie ma siły na Orbána

Czynnikiem sprzyjającym Fideszowi jest przede wszystkim opozycja, która oddała pole rządzącym – pisze publicysta.

Aktualizacja: 20.05.2016 18:01 Publikacja: 19.05.2016 19:59

Nie ma siły na Orbána

Foto: AFP

Viktor Orbán postrzegany jest jako człowiek skupiający w swych rękach władzę nieskończoną. I jest to teza uzasadniona. W węgierskiej politologii rządy po 2010 roku określane są jako budowa nowego systemu politycznego. Orbán wprowadził zmiany obejmujące swym zasięgiem wszystkie obszary życia politycznego, społecznego czy gospodarczego, co więcej, były one rozleglejsze aniżeli te, które zachodziły na Węgrzech od 1989 roku. Konsolidacja wszystkich szczebli władzy w jednym ręku sprawia, że klasyczny trójpodział jest niejednokrotnie jedynie pobożnym – i konstytucyjnym – życzeniem.

Zastanówmy się jednak, czy jest jakiś element, który mógłby stanowić przeciwwagę dla premiera w kolejnych wyborach, a tym samym, czy istnieje coś, czego Viktor Orbán się boi.

Opozycyjny galimatias

Część osób stwierdzi od razu, że nie. Poparcie, jakim według kwietniowych sondaży pięciu ośrodków badawczych cieszy się rządząca koalicja, oscyluje w granicach 22–33 proc. w grupie wszystkich wyborców oraz 40–50 proc. w grupie wyborców zdecydowanych. Przewaga nad kolejnym ugrupowaniem w pierwszym przypadku wynosi najmniej 9 punktów procentowych, w drugim zaś 14. Próżno szukać w Europie innego ugrupowania, które po tylu latach rządów cieszyłoby się tak stabilną większością.

Dlaczego poparcie dla partii jest odwrotnie proporcjonalne do liczby nieprawidłowości ujawnianych co rusz przez węgierskie media? Żeby nie być gołosłownym, warto wspomnieć choćby ostatnie dane dotyczące wydawania setek milionów dolarów z zysków Węgierskiego Banku Narodowego, sposobu przeprowadzenia prywatyzacji ziemi w obronie przed jej wykupieniem przez zagraniczny kapitał, a także przetargów, które z transparentnością mają niewiele wspólnego.

Prawdą jest, że Viktor Orbán odciął od profitów spadkobierców postkomunizmu, ale zastąpił ich swoimi ludźmi. Beneficjentami przemian proponowanych przez Fidesz są więc głównie elity związane z jego partią.

Co w takim razie spowodowało, że przewaga Fideszu się ugruntowała? Wydaje się, że poza ustawodawstwem, czyli zmianą ordynacji wyborczej i mapy okręgów głosowania, czynnikiem sprzyjającym Orbánowi jest przede wszystkim opozycja, która oddała pole rządzącym.

Na Węgrzech doszło do niespotykanej alienacji elit politycznych. O ile w przypadku rządzących jest to zrozumiałe, o tyle opozycja strzeliła sobie w kolano. Zamiast rzucić wszystkie siły do budowy frontu sprzeciwu wobec polityki koalicji Fidesz–KNDP, politycy opozycyjni najpierw zaczęli rozmyślać, kto jest liderem. Dość powiedzieć, że pośród partii lewicowych były aż trzy ugrupowania, w których działali kolejni premierzy rządów socjalistycznych z lat 2002–2010. Do tego aspirujący liberałowie oraz zieloni. Galimatias sprzyjał podziałom. Wspólny start w wyborach w 2014 roku pod nazwą Razem 2014 też okazał się pomyłką, bowiem ugrupowania wspólnie osiągnęły gorszy wynik, niż każde z nich uzyskałoby oddzielnie.

Opozycja skupiała się na akcentowaniu problemu rosnącej korupcji, łamania zasad demokracji oraz emigracji, w której wyniku Węgry opuściło kilkaset tysięcy młodych ludzi – najwięcej od czasu przystąpienia do Unii Europejskiej. Jednak chociaż te elementy są istotne – żeby wspomnieć o zmarginalizowaniu roli Sądu Konstytucyjnego – to dla węgierskich obywateli nie są najważniejsze.

Co naprawdę trapi Węgrów

Jakiś czas temu przeprowadzono sondaż, który pokazał, co naprawdę trapi Węgrów.

Na 12 zagadnień korupcja znalazła się na szóstym miejscu (13 proc.), a emigracja i niedostatek demokracji zamykały tabelę (po 3 proc.).

40 proc. wyborców uważa, że korupcja w czasie rządów Fideszu jest porównywalna z tą za rządów socjalistów i liberałów w latach 2002–2010, a 30 proc., że jest ona wyższa od momentu przejęcia przez Fidesz władzy. A przecież to rządy socjalistów miały reprezentować wszystko co najgorsze w sposobie uprawiania polityki i komunikacji ze społeczeństwem.

Jakich jest pięć najpoważniejszych problemów według Węgrów? Bieda (43 proc), bezrobocie (30 proc.), służba zdrowia (29 proc.), edukacja (21 proc.) i uchodźcy (17 proc.). O ile to ostatnie zagadnienie jest całkowicie zdominowane przez retorykę polityków Fideszu i jednoczy wyborców nie tylko tego ugrupowania, o tyle wokół pozostałych udałoby się zbudować narrację, która mogłaby zainteresować Węgrów.

Przede wszystkim bieda – 40 proc. Węgrów żyje poniżej minimum egzystencji, podczas gdy w Polsce odsetek ten nie przekracza 7 proc. Bieda na Węgrzech dotyka głównie rodzin 3+, a zatem tych, do których głównie kierowany jest program socjalny, i tych, którzy uzyskują tyle ulg podatkowych, że praktycznie nie płacą podatku. Co wpływa na tę biedę? Najwyższy w Europie VAT, 27 proc., na podstawowe produkty, z kolei urzędowe obniżki cen energii – m.in. prądu i gazu – nie przekładają się na zredukowanie kosztów życia tych, którzy palą węglem bądź drewnem. Ceny tych produktów gwałtownie wzrosły.

Bezrobocie w statystykach wynosi ok. 6 proc. Dane te są jednak naciągane – nie uwzględniają pracowników oddelegowanych do robót publicznych. Może ono sięgać nawet 12 proc. Dodam, że w prognozie rządu do 2018 roku spadnie ono do 3 proc.

Pozostają jeszcze służba zdrowia i edukacja. Ta pierwsza jest w dramatycznym stanie. Brakuje lekarzy, przed gabinetami tych, którzy pracują, stoją kilometrowe kolejki, stan szpitali jest koszmarny. Pewnie trudno się dziwić, skoro Węgry łożą najmniejsze pieniądze w regionie na służbę zdrowia. Opozycja wytyka rządowi, że są one niewspółmierne do nakładów, które przeznaczane są na przykład na sport, w tym na budowę stadionów. W ciągu najbliższych dwóch lat ma ich powstać jeszcze 30. Na krytykę Orbán odpowiada, że lepiej zapobiegać chorobom, niż je leczyć, w związku z czym trzeba inwestować w profilaktykę. Nie będzie tajemnicą, że „nakłady na zdrowie", odczytywane są zarówno jako środki stricte na służbę zdrowia, jak i na sport.

Co do edukacji, to została ona całkowicie scentralizowana. Podstawa programowa została poszerzona do maksimum, więc uczniowie naprawdę nie mają czasu na nic poza nauką. Co prawda nauczycielom podwyższono pensje, ale jeśli uwzględni się inflację oraz zwiększenie pensum, to ich płace realne spadły. O tej kwestii rząd już jednak nie wspomina.

W ostatnim czasie odbyły się dwa protesty nauczycieli, w tym całodniowy strajk. Na wiecu 15 marca na placu Kossutha pojawiło się 80 tysięcy osób. Dla porównania, gdy jedna z organizacji zwołała wiec przeciwko zmianie konstytucji w celu przeciwdziałania terroryzmowi (zmiana ta uczyniłaby Węgry de facto krajem rządzonym dyktatorsko), na tym samym placu stawiło się tysiąc osób.

Co prawda w strajku nauczycieli udział wzięła jedynie co piąta szkoła, ale istotne są dwie sprawy: po pierwsze, ludzie się zorganizowali, wyszli zamanifestować swój sprzeciw, a po drugie, okazało się, że postulaty nauczycieli mają poparcie społeczne. I nie sposób zakwalifikować tego jako wymysłu „liberałów" czy „lewaków" – jak przeciwników politycznych określa koalicja Fidesz–KDNP. Otóż 76 proc. Węgrów, w tym 67 proc. wyborców Fideszu, popiera postulaty nauczycieli, natomiast 62 proc. respondentów, w tym 51 proc. zwolenników Fideszu, godzi się, by nauczyciele zorganizowali strajk, jeśli nie uda się znaleźć innego rozwiązania.

Referendum i manewr premiera

Drugim milowym krokiem obywateli sprzeciwiających się działaniom Fideszu okazało się ponowne dopuszczenie handlu w niedzielę. Nastąpiło to w połowie kwietnia, a historia wyglądała tak: Sąd Najwyższy zaakceptował pytanie referendalne dotyczące handlu w niedzielę, które przedłożyli socjaliści. Dało to zielone światło do rozpoczęcia zbierania podpisów pod wnioskiem o referendum. Przy czym w węgierskiej konstytucji zapisano, że jeżeli pod inicjatywą podpisze się 200 tysięcy obywateli, to plebiscyt musi się odbyć. W związku z tym rządowi przyszło się zmierzyć z realnym zagrożeniem, jakim byłby sprzeciw obywateli wobec jednego ze sztandarowych tematów koalicji, tym bardziej że średnie poparcie dla utrzymania handlu w niedzielę w 2015 roku wyniosło 65 proc. Obawa Fideszu dotyczyła przekształcenia referendum w sprawie otwierania sklepów w akt będący de facto wotum zaufania dla rządu.

Podobnie było w 2008 roku, kiedy Fidesz zaproponował tzw. referendum 3xTAK, które stało się wielkim manifestem przeciwko rządom socjalistów. Nietrudno sobie wyobrazić, że wynik referendum niezgodny z linią rządu byłby dlań potężnym policzkiem i z pewnością politycznym trzęsieniem ziemi.

Viktor Orbán wykonał jednak manewr wyprzedzający. Wycofując się z zakazu handlu, stworzył odpowiednią narrację, która stała się jego wielkim sukcesem komunikacyjnym – wszak od 2014 roku Węgrzy przeżywają, jak to mówi premier, czas wsłuchiwania się w głos obywateli.

Zdarzenia te wyraźnie pokazują jednak, że rząd Orbána panicznie się boi udziału obywateli w życiu społeczno-politycznym i wyrażenia przez nich woli. Obawia się momentu, w którym staną się oni nie tylko przedmiotem polityki, ale również jej podmiotem. Okazuje się też, że istnieje możliwość wybudzenia węgierskiego społeczeństwa z letargu i wskazania, że jest alternatywa dla premiera, który zdaje się za Ludwikiem XIV myśleć: państwo to ja.

Autor jest politologiem, redaktorem naczelnym portalu www.kropka.hu poświęconego węgierskiej polityce

Viktor Orbán postrzegany jest jako człowiek skupiający w swych rękach władzę nieskończoną. I jest to teza uzasadniona. W węgierskiej politologii rządy po 2010 roku określane są jako budowa nowego systemu politycznego. Orbán wprowadził zmiany obejmujące swym zasięgiem wszystkie obszary życia politycznego, społecznego czy gospodarczego, co więcej, były one rozleglejsze aniżeli te, które zachodziły na Węgrzech od 1989 roku. Konsolidacja wszystkich szczebli władzy w jednym ręku sprawia, że klasyczny trójpodział jest niejednokrotnie jedynie pobożnym – i konstytucyjnym – życzeniem.

Pozostało 94% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Opinie polityczno - społeczne
Jędrzej Bielecki: Koszmar Ameryki, czyli Putin staje się lennikiem Chin
Opinie polityczno - społeczne
Bogusław Chrabota: Czy Rafał Trzaskowski walczy z krzyżem?
"Rz" wyjaśnia
Anna Słojewska: Bruksela wybierze komisarza wskazanego przez Donalda Tuska, nie przez prezydenta
Opinie polityczno - społeczne
Estera Flieger: Spot KO nie licuje ze słowami Donalda Tuska. To nie czas na osłabianie wspólnoty
analizy
Na egzaminie ósmoklasisty dobre wyniki z angielskiego rzadko są zasługą szkoły