Coleman, czyli halowy rekordzista świata (6.34), który od 2016 roku wygrał 37 z 40 startów na tym dystansie, to sprinter niższy i bardziej umięśniony — jak przystało na niedoszłego futbolistę amerykańskiego jest niczym pocisk. Lyles jest wyższy, więc rozpędza się wolnej. Przez lata był gwiazdą biegu na 200 metrów, a występ w Glasgow był jego debiutem na halowych mistrzostwach świata.
Amerykanie walkę o tytuł uczynili rozgrywką wewnętrzną pod nieobecność broniącego tytułu Marcella Jacobsa. Dwa lata temu w Belgradzie Włoch wygrał z Colemanem o trzy tysięczne sekundy. Teraz to on był górą, bo wszystko przebiegło zgodnie z planem. Wystrzelił z bloków szybciej, mocniej się rozpędził, a kiedy Lyles zaczął się do niego zbliżać, minęli już metę. Coleman pokonał 60 metrów w czasie 6.41 sekundy — nikt tej zimy nie zrobił tego szybciej.
Czytaj więcej
Stambuł zorganizuje kolejne igrzyska europejskie w 2027 roku, co potwierdza, że to impreza, którą gospodarze traktują przede wszystkim jako przedmiot polityki.
Noah Lyles i Christian Coleman. Kim są najszybsi ludzie świata
Rywalizacja Amerykanów, choć ten wyższy jest tylko rok młodszy, było tak naprawdę starciem przyszłości z przeszłością sprintu. Lyles to bowiem gwiazda, która świeci dziś pełnym blaskiem — pół roku temu zdobył w Budapeszcie trzy złote medale mistrzostw świata, a nową twarz lekkiej atletyki widzi w nim nie tylko szef World Athletics Sebastian Coe, ale także sam Usain Bolt.
Jest showmanem. Stylizuje się podczas zawodów na bohaterów kreskówek — trener Lance Brauman przed pierwszym finałem w Budapeszcie nie bez powodu przesłał mu animację z „Dragon Ball Z” opatrzoną cytatem: „Nie polubiłbyś mnie, kiedy jestem zły” - a w trakcie prezentacji robi salta oraz tańczy. Kiedy zaś schodzi z tartanu, to nie tylko ozdabia buty, rysuje i nagrywa rapowe utwory, ale także nie boi się zabierać głosu. Śmiał nawet wykpić gwiazdy NBA tytułujące się „mistrzami świata”.