W Poznaniu zapowiada się gorąca jesień koncertowa. Po świetnie przyjętym występie Joego Bonamassy w mieście wystąpi m.in. Leszek Możdżer z Marcusem Millerem. Rockowa publiczność najbardziej oczekuje na Brytyjczyków z szekspirowskiego Stratfordu, czyli The Editors, którzy wydali na początku października piąty już album „In Dream".
– Szczerze mówiąc, jeżeli coś jest dla nas interesujące, to nie może być pozbawione motywu ciemności, cokolwiek by to było – powiedział Smith przed premierą albumu. – Jeśli chodzi o teksty naszych piosenek, gdybym pisał o tanecznym parkiecie albo uczuciu szczęścia, nie byłoby w tym cienia szczerości. Nie wiem, dlaczego tak się dzieje. Ale ludzie są świadomi mojej specyfiki. Mówią: „Wiemy, że piszesz tak bardzo smutne piosenki, ale wiemy też, że nie jesteś smutną osobą". I tak jest w istocie. Nie trzeba być smutną osobą, żeby pisać smutne piosenki. Każdy ma swoją ciemną stronę, ale ona nie musi zdominować człowieka.
Joy Division jako wzorzec
Zaczynali w 2000 roku i należą do kolejnej fali rocka, która wzmocniła pozycję Brytyjczyków na arenie międzynarodowej. Zadebiutowali albumem „The Back Room". Media wyróżniały ich dlatego, że nie lubili dekadenckiej mydlanej opery w stylu The Libertines, aroganckiej pozy Oasis i cyrkowych grepsów The Darkness. Nie naśladują też Beatlesów i Queen. Ale czerpali całymi garściami z dorobku Joy Division. Nastrój piosenek zmarłego samobójczą śmiercią Iana Curtisa znakomicie pasuje do nagrań młodych muzyków pochodzących ze środkowej Anglii, gdzie ciągle pada deszcz.
Grupę, która ubierała się w czarne skóry, stawiała kołnierze prochowców i ukrywała za nimi smutno zamyślone twarze, pobłogosławił nawet żyjący kolega wokalisty Joy Division Peter Hook. Kiedy słucha się „All Sparks" czy „Camera" można pomyśleć, że Curtis ożył, a to tylko głos wokalisty Editors – Roba Smitha. W jego tle miarowo dudni wychłodzona perkusja, szybko grają zimno brzmiące gitary. Z jednej strony irytuje bezczelna wręcz „kradzież" stylistyki Joy Division, z drugiej zaś trudno się oprzeć melodyce utworów i pozytywnemu przesłaniu takich kompozycji jak „Open Your Arms". Niemal wszystkie piosenki z singlowym „Munich" na czele wpadają w ucho i nie dają się zapomnieć. „Munich" to był ich wielki przebój.
– A mnie się wydaje, że płyta nie jest pesymistyczna – mówił mi Rob Smith, kiedy grupa wydała drugą płytę „An End Has a Start". – Kończą się rzeczy dobre, ale i złe, co daje przecież nadzieję. Nawet negatywne doświadczenia mają swoje pozytywne strony. Drugi raz nie popełnia się tych samych, głupich błędów. Młodość jest cudowna, ale bycie dorosłym mniej boli. Kilka dni temu naszemu wokaliście Tomowi Smithowi urodziło się dziecko. Stał się nowym człowiekiem, ma dodatkową motywację.