Mogło to być gdzieś na początku nauki w liceum. Czyli na początku lat 90. Czas wielkich przemian, zachłyśnięcia się wolnością, a dla mnie odruchów buntu typowych dla wieku lat 15 czy 16. Wśród tych odruchów buntu – szczęśliwie dość jednak umiarkowanych – gdzieś tam wymsknęło mi się w jakiejś rozmowie z rodzicami pogardliwe stwierdzenie, że to, co wtedy promowały kręgi chrześcijańsko-konserwatywne, to „średniowiecze”.
Średniowiecze w pozytywnym kontekście
Pamiętam, jak mój ojciec powiedział mi wtedy, że takiego porównania może używać tylko ktoś, kto o średniowieczu nie ma pojęcia. I wręczył mi dwa tomiki monografii Johana Huizingi „Jesień średniowiecza”, po raz pierwszy wydanej w 1919 r. Niektóre epizody pamięta się wyraźnie, choć minęło wiele lat. Ten pamiętam, bo poczułem się wyjątkowo zawstydzony własną ignorancją. Zacząłem czytać książkę Huizingi i nigdy od tamtego czasu nie użyłem słowa „średniowiecze” w negatywnym kontekście.
Każdy, kto choćby lekko otarł się o rzetelną wiedzę o średniowieczu, wie, że była to epoka umysłowej żywotności, pierwszych zachodnich uniwersytetów, rozwoju logiki poprzez scholastykę
W miarę dojrzewania, przeczytanych książek, odwiedzonych muzeów, przesłuchanych płyt ułożył mi się w głowie prawdziwy obraz epoki. Zaludniły go takie postaci, jak św. Augustyn (IV–V w.), Benedykt z Nursji (V–VI w.), Grzegorz Wielki (VI–VII w.), Hildegarda z Bingen (XII w.), Tomasz Akwinata (XIII w.), Piotr Abelard (XI–XII w.), Bernard z Clairvaux (XII w.). Do tego założenie Uniwersytetu w Bolonii (XI w.) czy Padwie (XIII w.), który później, w renesansie, dał Polsce elitę padewczyków. A to wszystko w uderzająco pięknej scenerii przysadzistego romanizmu i strzelistego gotyku.
Każdy, kto choćby lekko otarł się o rzetelną wiedzę o średniowieczu, wie, że była to epoka umysłowej żywotności, pierwszych zachodnich uniwersytetów, rozwoju logiki poprzez scholastykę. Europa i Zachód nie istnieją bez dziedzictwa średniowiecza. To jeden z fundamentów naszej tożsamości i zachodniej nauki.