"Rzeczpospolita": Andrzej Duda uzyskał największe poparcie w I turze wyborów prezydenckich. Wielu komentatorów przypuszczało, że Duda być może będzie w stanie podjąć walkę z Bronisławem Komorowskim w II turze. Mało kto jednak przewidział, że uda mu się zdystansować urzędującego prezydenta już w pierwszym starciu. Zaskoczył panią ten wynik?

Barbara Fedyszak-Radziejowska: Nie, przewidywałam, że tak będzie. Przyglądając się zmianom poparcia w sondażach, a także temu, co Andrzej Duda i Bronisław Komorowski mówią i jak się zachowują w kontaktach z wyborcami, miałam wrażenie, że dzieje się coś, co znamy już z historii polskiej polityki. Podobnie było 4 czerwca 1989 r. Tuż po ogłoszeniu wyników Komorowski szczerze przyznał, że to jest żółta kartka dla obozu władzy. Pierwszy raz tak jasno powiedział, że nie jest żadnym kandydatem obywatelskim czy kandydatem Platformy Obywatelskiej, tylko kandydatem „obozu władzy". Andrzej Duda przekonał do siebie wielu wyborców i zrobił to nie dlatego, że był znany i rozpoznawalny, nie dzięki kampanii czy pomysłom podrzucanym przez specjalistów od PR, tylko dzięki swojej osobowości, spójnej wizji państwa i programowym pomysłom naprawy życia społecznego i gospodarczego Polski.

Czyli miała pani po prostu tzw. kobiecą intuicję, że Dudzie udało się porwać tłumy. Sondaże pokazywały co prawda, że przewaga Komorowskiego maleje, ale żaden nie mówił, że kandydatowi PiS uda się przeskoczyć głowę państwa.

Próbuję panu powiedzieć, że nie była to żadna kobieca intuicja. Powiem więc jasno i konkretnie, bo wiem, że mówię do dziennikarza. Ciekawe, czy pan to zamieści w naszym wywiadzie... Nie zwracałam uwagi na plakaty, hasła, spoty, tylko na sytuacje, w których sam kandydat, osobiście i bezpośrednio mówił do swoich wyborców. Nie chodzi tylko o sposób formułowania myśli, ale także o to, co np. każdy amerykański polityk ma we krwi. Gdy mówi do wyborców, to wie, że oni muszą słyszeć, że ich szanuje. Przypomnę tzw. debatę telewizyjną i to, jak Andrzej Duda zwracał się do innych kandydatów. Podkreślał, że jest jednym z nich, że każdy ma prawo do równoprawnej debaty. U podstaw demokracji tkwi etos egalitarny. A tego u Komorowskiego zabrakło, nie potrafił okazać szacunku swoim konkurentom, a co za tym idzie, także wyborcom.

Więcej w tabletowym wydaniu "Rzeczpospolitej" o 21 oraz w jutrzejszej gazecie.