Znalezienie najemcy to często nie koniec, ale początek problemów właściciela mieszkania – twierdzi Sławek Muturi, założyciel firmy zajmującej się wynajmem nieruchomości. Boleśnie przekonał się o tym nasz czytelnik.

Początki były obiecujące. Lokator, podobno projektant, miał właśnie wrócić z zagranicy. Podpisał umowę i wprowadził się do pięknego mieszkania w sercu Warszawy. Regularnie płacił czynsz pięć kolejnych miesięcy. Potem przestał, tłumacząc, że jego firma ma problemy finansowe, że właśnie wyjeżdża, ale dziś, jutro, najpóźniej za tydzień wszystko ureguluje. O co tyle hałasu.

Za tydzień światowy projektant przestał odbierać telefony. Właściciel wypowiedział mu umowę. Mieszkanie, a właściwie ruinę mieszkania, w końcu odzyskał. Teraz tylko batalia sądowa o odzyskanie czynszu. Można było tego uniknąć? Stuprocentowej gwarancji, że lokator jest idealny, nie ma nigdy. Ale można próbować minimalizować ryzyko. Sławek Muturi radzi, by pytać o zaświadczenie o wysokości zarobków.

W Europie Zachodniej to standard. Nie wykażesz źródła finansowania, nie wynajmujesz. – Nawet kupując żelazko na raty, trzeba udokumentować, że nas na nie stać. A powierzane komuś mieszkanie jest warte nawet kilka tysięcy żelazek – mówi Muturi.

Jeśli najemca jest solidny, nie obruszy się też na propozycję zawarcia szczegółowej umowy, w której określimy, co mu wolno, a czego kategorycznie nie. Jeśli uzna, że warunki są zbyt restrykcyjne, pożegnajmy się z nim bez żalu. Na dobrego lokatora warto poczekać dłużej.