"Plus Minus": Był pan intrygującą postacią na scenie politycznej. Pracował pan w gabinecie prezydenta Aleksandra Kwaśniewskiego, zasiadał w Krajowej Radzie Radiofonii i Telewizji, startował do Sejmu z listy LiD. Uważano pana za lepszą wersję Aleksandra Kwaśniewskiego, bo bez ogona PRL.
Waldemar Dubaniowski, były współpracownik Aleksandra Kwaśniewskiego: Dawne czasy, choć nie ukrywam, że porównanie z Aleksandrem Kwaśniewskim łechtało delikatnie moją próżność, a funkcje, które sprawowałem, dostarczały dużych dawek adrenaliny.
Co się stało, że mimo kilku szans, które pan otrzymał, nie udało się panu osadzić na scenie politycznej?
Po pierwsze, i chyba ostatnie, nigdy nie zapisałem się do żadnej partii. Na lewicy, mimo mojej współpracy z Aleksandrem Kwaśniewskim, miałem więcej wrogów niż gdzie indziej. Zapewne dlatego, że zawsze wolałem pozycję bezpartyjnego fachowca od zaangażowanego działacza. Jestem ideowcem. Poszedłem do Krajowej Szkoły Administracji Publicznej po to, żeby coś zmienić w życiu publicznym. W pierwszych rocznikach absolwentów KSAP było wielu ideowców wierzących w możliwość przemeblowania administracji. Niestety, szybko zderzyliśmy się z rzeczywistością. Absolwenci KSAP teoretycznie mieli gwarancję zatrudnienia w administracji. Rzecz w tym, że zamiast wykorzystać nasz potencjał do realnej zmiany administracji przez umieszczenie w istotnych miejscach jej struktury, oferowano nam w dużej mierze takie stanowiska, którymi nikt wcześniej nie był zainteresowany. W rezultacie połowa naszego rocznika poszła do NIK, bo ówczesny szef Izby Lech Kaczyński jako jedyny rozumiał, że z KSAP wyszła świetnie wyedukowana młoda ekipa, która może dokonać przełomowych zmian w administracji. Dlatego gotów był wziąć nawet cały rocznik absolwentów. W innych administracjach tego myślenia nie było.