Tornister z cukrem i solą

W szkolnych stołówkach i sklepikach nastało zdrowe jedzenie bez zdrowego rozsądku.

Aktualizacja: 17.09.2015 07:54 Publikacja: 16.09.2015 21:04

Ta zupa była za słona. Teraz niektóre szkoły popadły w drugą skrajność i posiłków nie solą wcale. Uc

Ta zupa była za słona. Teraz niektóre szkoły popadły w drugą skrajność i posiłków nie solą wcale. Uczniów ratują przyprawy, które przynoszą z domu

Foto: Fotorzepa/Sławomir Mielnik

Miało być zdrowiej, lepiej i nowocześniej. Na początku miesiąca weszła w życie znowelizowana ustawa o bezpieczeństwie żywności i żywienia. Firmy i osoby, które prowadzą szkolne sklepiki, nie mogą sprzedawać wyrobów zawierających znaczne ilości składników niezalecanych dla dzieci. Chodzi o te z cukrem i substancjami słodzącymi, a także produkty o dużej zawartości tłuszczu czy soli.

Kawa tylko z dowodem

– Okazało się, że dzieci dostają niesłodzoną herbatę, której nie chcą pić. Przedszkole nie kupiło innego niż cukier słodzika, bo musiałoby ogłosić przetarg – opowiada pani Marta, której syn chodzi do przedszkola w centrum stolicy. Sama zaniosła do placówki słoik miodu. Nie rozwiązuje to jednak problemu, bo miodem nie da się przecież dosłodzić leniwych czy zupy pomidorowej.

W II Liceum Ogólnokształcącym w Opolu uczniowie mogą kupić kawę naturalną, ale tylko gdy pokażą dowód osobisty. Zupełnie jakby kupowali alkohol. – Nasz ajent nie może inaczej sprawdzić, kto skończył 18 lat – tłumaczy Aleksander Iszczuk, dyrektor placówki.

Cukier do kawy uczniowie przynoszą z domu. Jest on dziś oprócz soli, ziół prowansalskich i vegety obowiązkowym wyposażeniem szkolnych toreb czy plecaków.

Z menu stołówek wypadają niektóre pozycje. – Nie ma makaronu z serem, cukrem i śmietaną, nie ma leniwych z cukrem ani naleśników – opowiada dyrektor Iszczuk.

Nawet placki ziemniaczane ze śmietaną są dziś problemem, bo nie każdej można używać. – Te zmiany ktoś nie do końca przemyślał. Do jednego worka wrzucono chipsy, colę i zwykłe drożdżówki, więc teraz piekarze protestują, by nie nazywać ich wyrobów śmieciowym jedzeniem – dodaje Iszczuk.

W I LO w Gdańsku nie ma kawy ani czekolady. Drożdżówki są, ale bez kruszonki. Pani dyrektor nie chciała z nami na ten temat rozmawiać.

Wielu rodziców wykupywało obiady w stołówce, bo to była gwarancja, że dziecko w ciągu dnia zje ciepły i tani posiłek. Teraz cena zapewne pójdzie w górę. – Wiadomo, że można używać np. miodu zamiast cukru, ale to kosztuje więcej – zwraca uwagę dyr. Iszczuk.

Problemy się mnożą. Miodu np. nie można postawić na stole w stołówce. – Przy dużej grupie dzieci i młodzieży, a wydajemy 300 obiadów dziennie, oznaczałoby to niekończące się sprzątanie – tłumaczy dyrektor opolskiego liceum.

Poważniejszym problemem jest to, że niektóre dzieci w ogóle nie jedzą posiłków w nowym wydaniu i siedzą głodne. – Zabrakło zdrowego rozsądku. Idea wprowadzenia do szkół zdrowej żywności jest słuszna, ale jeśli te potrawy będą niesmaczne, dziecko nauczy się, że zdrowe odżywianie to przykrość – tłumaczy Anna Sajdakowska, dietetyczka z Poradni Dietetycznej Metamorfoza.

Psycholog dziecięcy dr Aleksandra Piotrowska podpowiada, że zmiany sposobu żywienia nie powinny być nagłe. – Jeśli dotąd do gara kompotu wsypywano pół kilo cukru, to teraz należy ograniczać jego ilość stopniowo – tłumaczy. Dodaje, że dziecku trzeba nowy smak podawać co najmniej 11 razy, aż go zaakceptuje.

Na razie o liberalizacji przepisów nie ma mowy. – Nie ma takiej potrzeby. Nasze przepisy nie zakazują przecież np. solenia potraw, lecz jedynie przesadnego dosypywania soli – zauważa Krzysztof Bąk, rzecznik resortu zdrowia.

Rodzice punktują schizofrenię rządu. – Z jednej strony chce się ograniczyć niezdrowe jedzenie w szkołach, a z drugiej w ramach rządowego programu „Szklanka mleka" dzieciom proponuje się mleko smakowe, czekoladowe lub waniliowe, słodzone cukrem – mówi pani Zofia, matka dwóch synów.

Rzecznik Agencji Rynku Rolnego Iwona Ciechan przyznaje, że takie mleko jest rozdawane. Jak się to ma do walki ze śmieciowym jedzeniem? Tego nie wyjaśnia.

Zapomniano o rodzicach

Zdaniem ekspertów do reformy żywieniowej zabrano się od złej strony. – Należało rozpocząć od edukacji rodziców. To oni kształtują nawyki żywieniowe swoich pociech – mówi Aleksandra Piotrowska. Jeśli w domu dzieci wciąż dostają śmieciowe jedzenie, a w szkole razowy makaron z niesolonym rosołem, to wiadomo, że go nie tkną.

Jak pokazują nieliczne dobre przykłady, edukacja żywieniowa to podstawa. W stołecznym LO im. Sempołowskiej już w ubiegłym roku zrezygnowano ze śmieciowego jedzenia w sklepiku. – To była decyzja pani dyrektor, która jest biologiem. Tłumaczyła to uczniom względami zdrowotnymi. U nas dziewczyny stanowią większość, dały się przekonać – mówi Monika Nawrocka, wicedyrektorka placówki.

Dodaje, że wciąż odbywają się wykłady na temat zdrowego odżywiania; prowadzą je zaproszeni dietetycy, lekarze, a także szkolna pielęgniarka. – Dziewczyny starają się dobrze odżywiać, bo zależy im na wyglądzie. Nie było protestów związanych z ograniczeniami w stołówce czy w sklepiku – podsumowuje dyr. Nawrocka.

Miało być zdrowiej, lepiej i nowocześniej. Na początku miesiąca weszła w życie znowelizowana ustawa o bezpieczeństwie żywności i żywienia. Firmy i osoby, które prowadzą szkolne sklepiki, nie mogą sprzedawać wyrobów zawierających znaczne ilości składników niezalecanych dla dzieci. Chodzi o te z cukrem i substancjami słodzącymi, a także produkty o dużej zawartości tłuszczu czy soli.

Kawa tylko z dowodem

Pozostało 91% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Kraj
Kolejne ludzkie szczątki na terenie jednostki wojskowej w Rembertowie
Kraj
Załamanie pogody w weekend. Miejscami burze i grad
sądownictwo
Sąd Najwyższy ratuje Ewę Wrzosek. Prokurator może bezkarnie wynosić informacje ze śledztwa
Kraj
Znaleziono szczątki kilkudziesięciu osób. To ofiary zbrodni niemieckich
Kraj
Ćwiek-Świdecka: Nauczyciele pytają MEN, po co ta cała hucpa z prekonsultacjami?
Materiał Promocyjny
Dzięki akcesji PKB Polski się podwoił