Spór ma rozstrzygnąć sąd pracy. Mężczyzna domaga się 100 tysięcy koron za dyskryminację, a jego związek zawodowy w Malmö chce zadośćuczynienia od duńskiej firmy w wysokości 25 tys. koron. Menedżer spółki zapewnia, że firma nie jest ani rasistowska, ani nikogo nie dyskryminuje. Świadczy o tym fakt, że jest w niej zatrudnionych wielu cudzoziemców. Muzułmanin był też przy obsadzeniu funkcji brany pod uwagę, choć jego nazwisko brzmiało obco.
Według menedżera firmy z mężczyzną przeprowadzono rozmowę kwalifikacyjną. Z kolei związek zawodowy twierdzi, że rozmowy nie było. Z tego względu, że duńskiej spółce zależało na zatrudnieniu pracownika w trybie szybkim, poprosiła ona 42-latka o wysłanie e-maila z jego zdjęciem, by wyrobić mu kartę wstępu. W e-mailu mężczyzna wspomniał, że jest praktykującym muzułmaninem. Zapewnił przy tym jednak, że nie będzie stanowiło to przeszkody w wypełnianiu obowiązków w pracy, ponieważ nie kolidowało z nimi w poprzednich miejscach zatrudnienia.
Według syndyka mężczyzna został po e-mailu wezwany do biura spółki, gdzie dyskutowano nad jego praktykami religijnymi. Skonstatowano w końcu, że oddawanie się modlitwom pięć razy dziennie i chodzenie do meczetu w piątki mogłoby rzutować na efektywność pracy. Wkrótce po tym otrzymał odmowę stażu.
Warto też nadmienić, że muzułmanin należy do falangi islamu, w której wyznawcy dążą do upodobnienia się do proroka Mahometa w ubiorze i noszeniu długiej brody. Notabene, już sam fakt długiej brody mógłby być uznany za atrybut religijny, a zatem jej noszenie w pracy zakazane. Tak orzekł sąd apelacyjny w Norwegii, gdzie muzułmanin oskarżył spółkę lotniczą o dyskryminację, gdy ta się na długą brodę pracownika nie chciała zgodzić.
Istnieje też problem elastyczności. Charakter pracy w firmie jest bowiem taki, że mógłby utrudnić muzułmaninowi wykonywanie praktyk religijnych. Pracownicy jeżdżą bowiem po całym kraju i nie w każdym miasteczku znajduje się meczet.