Wbrew buńczucznym zapowiedziom niektórych polityków PiS o możliwości niepodpisania porozumienia nie należy się spodziewać polskiego weta na rozpoczynającej się w poniedziałek paryskiej Konferencji Narodów Zjednoczonych w sprawie Zmian Klimatu (COP21).
Jak zapowiedział w Sejmie minister środowiska Jan Szyszko, Polska będzie w Paryżu dążyła do ustanowienia nowego globalnego porozumienia o redukcji CO2 zastępującego wypracowane w Kioto w 1997 r. Ma ono być sprawiedliwe dla wszystkich krajów świata, czyli uwzględniać interesy gospodarek rozwijających się i tych rozwiniętych. – Głównym celem jest zrównoważony rozwój, a nie promocja tylko małego segmentu – podkreślił Szyszko.
Walka interesów
Punkt wyjścia dla polskiego stanowiska na COP21 można w skrócie określić jako „propagandę sukcesu". Delegacja naszego kraju ma podkreślać wagę, jaką przywiązujemy do ochrony klimatu i chwalić się już dokonaną redukcją emisji dwutlenku węgla. Rzeczywiście, nie mamy się na tym polu czego wstydzić, bo obniżyliśmy emisje aż o 32 proc., podczas gdy w ramach protokołu z Kioto zobowiązaliśmy się do 6 proc. względem 1988 r.
Ale nawet stanowisko zaprezentowane w parlamencie nie dało odpowiedzi na pytania najważniejsze: na co zgodzimy się w Paryżu, a gdzie postawimy wyraźną granicę. Szyszko w sprawie celu redukcji emisji CO2 dał do zrozumienia, że choć Polska jest otwarta na negocjacje, to będzie dążyła do minimalizowania niekorzystnych dla nas zapisów.
– Jeśli cały świat zatwierdzi 40-proc. cel redukcji, to Polska zaproponuje wykonanie 30 proc., bo już tego dokonała – mówił minister. Jednak nie wierzy, by cały świat poszedł w tym kierunku.