W Paryżu wygra pragmatyzm negocjatorów

Polska delegacja na konferencję klimatyczną będzie lawirować i zmiękczać cele.

Publikacja: 29.11.2015 20:00

W Paryżu wygra pragmatyzm negocjatorów

Foto: Bloomberg

Wbrew buńczucznym zapowiedziom niektórych polityków PiS o możliwości niepodpisania porozumienia nie należy się spodziewać polskiego weta na rozpoczynającej się w poniedziałek paryskiej Konferencji Narodów Zjednoczonych w sprawie Zmian Klimatu (COP21).

Jak zapowiedział w Sejmie minister środowiska Jan Szyszko, Polska będzie w Paryżu dążyła do ustanowienia nowego globalnego porozumienia o redukcji CO2 zastępującego wypracowane w Kioto w 1997 r. Ma ono być sprawiedliwe dla wszystkich krajów świata, czyli uwzględniać interesy gospodarek rozwijających się i tych rozwiniętych. – Głównym celem jest zrównoważony rozwój, a nie promocja tylko małego segmentu – podkreślił Szyszko.

Walka interesów

Punkt wyjścia dla polskiego stanowiska na COP21 można w skrócie określić jako „propagandę sukcesu". Delegacja naszego kraju ma podkreślać wagę, jaką przywiązujemy do ochrony klimatu i chwalić się już dokonaną redukcją emisji dwutlenku węgla. Rzeczywiście, nie mamy się na tym polu czego wstydzić, bo obniżyliśmy emisje aż o 32 proc., podczas gdy w ramach protokołu z Kioto zobowiązaliśmy się do 6 proc. względem 1988 r.

Ale nawet stanowisko zaprezentowane w parlamencie nie dało odpowiedzi na pytania najważniejsze: na co zgodzimy się w Paryżu, a gdzie postawimy wyraźną granicę. Szyszko w sprawie celu redukcji emisji CO2 dał do zrozumienia, że choć Polska jest otwarta na negocjacje, to będzie dążyła do minimalizowania niekorzystnych dla nas zapisów.

– Jeśli cały świat zatwierdzi 40-proc. cel redukcji, to Polska zaproponuje wykonanie 30 proc., bo już tego dokonała – mówił minister. Jednak nie wierzy, by cały świat poszedł w tym kierunku.

To przekonanie jest po części uzasadnione, bo wśród blisko 200 państw świata, których przedstawiciele zjadą się do stolicy Francji, widać bardzo rozbieżne interesy. A globalny konsensus rozbić się może o pieniądze, o które będą walczyć kraje rozwijające się. Liczą na gratyfikację za podjęcie działań na rzecz walki z globalnym ociepleniem (w grę wchodzi 100 mld dol. rocznie). Z kolei pobieżna analiza gotowego niemal od miesiąca szkicu porozumienia COP21 zawierającego możliwe do wyboru opcje, a także nadesłane przez państwa deklaracje podjęcia konkretnych działań dla ochrony klimatu, wskazuje na to, że kompromis wisi na włosku.

Polskie Ministerstwo Środowiska nie odpowiedziało na nasze pytania dotyczące założeń negocjacyjnych. Z informacji źródeł zbliżonych do resortu wynika jednak, że priorytetem jest walka o to, by redukcja emisji nie była jednoznaczna z eliminowaniem węgla z gospodarki, ale mogła oznaczać także poprawianie efektywności jego spalania w nowoczesnych blokach energetycznych. Nasze propozycje mogą też iść w kierunku zmiany roku bazowego, do którego odnoszą się limity emisji ustalone w ramach UE. Mowa jest tam o obcięciu redukcji o 40 proc. do 2030 r. wobec 1990 r. Warszawie zależy, by te cele odnoszono do ustalonego w Kioto roku 1988. To był ostatni rok funkcjonowania wysoko emisyjnej gospodarki komunistycznej, w kolejnych latach restrukturyzacja i działanie rynku doprowadziły do wyeliminowania najbardziej energochłonnych zakładów, a zatem i ograniczenie emisji.

Będziemy się też starali grać zieloną kartą przetargową, jaką są lasy. Po ich włączeniu do systemu handlu emisjami nasz bilans będzie wyglądał dużo korzystniej. Bo już dziś jesteśmy w europejskiej czołówce pod względem powierzchni lasów, która stanowi ponad 29 proc. terytorium, a do 2050 r. zwiększymy ją do 33 proc.

Prawo i geopolityka

– Nie ma w ogóle mowy o niepodpisywaniu porozumienia w Paryżu – mówi nam osoba zbliżona do resortu środowiska. – Chodzi raczej o to, by nasi negocjatorzy próbowali zmiękczyć niekorzystne dla nas zapisy wprowadzane do ostatecznego dokumentu – precyzuje.

Wątpliwości co do wypracowania konsensusu na COP21 nie ma też Miguel Arias Canete, unijny komisarz ds. działań klimatycznych i energii. Obawia się jednak, że ambitne porozumienie, jakiego chce Unia, może zmienić się na minimalistyczne. – Rozumiem, że będziemy w stanie negocjować w Paryżu na podstawie naszego mandatu i Polska będzie z nami na pokładzie – mówił Canete.

Komisarz odniósł się tym samym do sygnałów płynących z Warszawy, że Polska nie powinna podpisywać porozumienia w Paryżu. Opinię taką wyraził Piotr Naimski, szef sejmowej Komisji ds. UE. Z kolei prezydent Andrzej Duda uważa, że rewizji wymagać będą unijne zobowiązania, zwłaszcza jeśli nie dojdzie do globalnego porozumienia. Słowa te padły podczas krytykowanego za organizację posiedzenia Narodowej Rady Rozwoju przy prezydencie, gdzie dyskusję zdominowały głosy „prowęglowe".

Szyszko tonował te wypowiedzi, zaznaczając, że na razie nie ma mowy o wypowiadaniu pakietu klimatycznego z października 2014 r. Bo jeśli nie chcemy wyjść z Unii, to musimy działać zgodnie z tamtymi zobowiązaniami redukcji CO2 o 40 proc. do 2030 r. i zwiększania do 27 proc. udziału odnawialnych źródeł w zużyciu energii Wspólnoty oraz poprawy efektywności energetycznej wobec 2005 o 27 proc.

– Teoretycznie moglibyśmy postawić weto. Ale to osłabiłoby naszą pozycję negocjacyjną w UE w przyszłości w innych sprawach, nie tylko klimatycznych. Dlatego lepiej przyjść z kompromisowym rozwiązaniem, czyli coś za coś, niż wymachiwać szabelką, broniąc schyłkowych technologii węglowych – radzi dr Andrzej Kassenberg, fundator Instytutu na rzecz Ekorozwoju.

Jest przekonany, że Paryż będzie dążył do podjęcia miękkich, ale za to wiążących zobowiązań klimatycznych także ze względu na zagrożenie terroryzmem i kwestie migracji ludności. – Jeśli dojdzie do nadmiernego wzrostu temperatury, to w krajach Afryki, Ameryki Południowej czy Azji warunki życia znacząco się pogorszą – mówi Kassenberg. – Wtedy, według raportu Nikolasa Sterna z 2007 r., możemy mieć do czynienia nie z setkami tysięcy, a nawet z 200 mln tzw. uchodźców klimatycznych – podkreśla Kassenberg.

Wskazuje też na ekonomiczny aspekt ocieplenia: wzrost temperatury o dalsze 1–3 st. C może oznaczać straty rzędu 5–20 proc. światowego PKB. Wskazując na potencjalne straty po stronie Polski, eksperci mówią też o możliwości utraty części funduszy na politykę spójności w przypadku weta.

Poszukując sojuszy

Według Grzegorza Wiśniewskiego, prezesa Instytutu Energetyki Odnawialnej, ta zmiana frontu przez nowe polskie władze wynika z faktu, że rząd nie będzie miał niestety wiele do powiedzenia w ramach paryskiego szczytu. Bo w naszym imieniu i wszystkich członków UE negocjować będzie unijna prezydencja. Podstawą negocjacji będzie stanowisko Wspólnoty.

– Polska powinna raczej szukać sojuszników wśród innych gospodarek świata. Sama Unia nie zmieni stanowiska, ale może poddać pod wewnętrzne głosowanie pewne jego aspekty pod wpływem nacisków krajów trzecich – wskazuje Wiśniewski. Jego zdaniem punktem zbieżnym dla niektórych krajów może okazać się polski postulat wliczenia lasów do systemu handlu emisjami. Tym argumentem możemy sobie zjednać sojuszników m.in. w rozwijających się krajach Ameryki Południowej, które mogą ograniczać wycinkę lasów tropikalnych.

Raczej nie ma szans na postulat dalszego utrzymania innego dla Polski roku bazowego, bo ulgę w tej formie już raz dostaliśmy, na czym zarobiliśmy. – Teraz byłoby to niekorzystne dla zdecydowanej większości krajów UE i dla gospodarek światowych – twierdzi Wiśniewski

Spór o rok bazowy wyjaśnia prof. Konrad Świrski z Politechniki Warszawskiej. Z jednej strony szczycimy się pozycją „prymusa z Kioto", a z drugiej musimy stać w kącie, gdy padają deklaracje na poziomie unijnym. – Chodzi o to, że Bruksela, odwołując się do ustaleń z Paryża, jednocześnie będzie wymagała realizacji naszych zobowiązań z października 2014 r., gdzie limity ustawiono wobec 2005 r. Nie uwzględnia się więc postępu, jaki dokonał się u nas w latach 90., kiedy inne gospodarki zwiększały emisyjność. Dodatkowo Bruksela wyznacza kierunek na dekarbonizację – tłumaczy Świrski.

Dlatego uważa, że Polska w Paryżu będzie lawirować, czyli zgadzać się z ideą ograniczenia emisji, ale stawiać warunki. Najkorzystniejsze byłoby przywiezienie dokumentu podobnego do tego z Kioto z jednym wspólnym limitem wobec ustalonego roku bazowego lub zobowiązanie się do utrzymania stałej emisji.

Krajowa Izba Gospodarcza alarmuje, że przyjęcie celów UE podczas szczytu klimatycznego ONZ może wpłynąć na utratę konkurencyjności gospodarki Europy. Bo będzie oznaczało wzrost cen energii i utratę setek tysięcy miejsc pracy w branżach energochłonnych. – Celem regulacji unijnych nie jest dekarbonizacja, tylko zupełne wyeliminowanie energetyki opartej na węglu – mówi dosadnie Dariusz Marzec, wiceprezes ds. strategii PGE, nawiązując do coraz ostrzejszych norm środowiskowych. – Nawet jeśli się do nich dostosujemy, to za kilka lat wyjdą kolejne instrukcje, by te źródła zlikwidować – uważa Marzec.

Nie jest to wykluczone, choć z pewnością nie tak szybko, jak wieszczy wiceszef PGE. Bo Canete stwierdził, że UE będzie w Paryżu chciała negocjować cięcie emisji o 50 proc. do 2050 r., a do 2100 r. – niemal do zera.

Świadomy ograniczonej roli na COP21 pełnomocnik nowego rządu ds. polityki klimatycznej Paweł Sałek prosił przedstawicieli przemysłu, by pojechali gremialnie do Paryża. – Chodzi o merytoryczne wsparcie dla naszej delegacji, jak też o nasz udział w dyskusjach odbywających się na marginesie konferencji – tłumaczy Janusz Turski ze Stowarzyszenia Papierników Polskich i członek Forum CO2. Jest przekonany, że będzie tam czas na prezentowanie doświadczeń i opinii dotyczących np. skutków nadmiernego obciążania kosztami polityki klimatycznej odbiorców energochłonnych – tłumaczy. W jego ocenie początkowa retoryka polityków w sprawie COP21 zostanie osłabiona pragmatycznym podejściem negocjatorów.

Wbrew buńczucznym zapowiedziom niektórych polityków PiS o możliwości niepodpisania porozumienia nie należy się spodziewać polskiego weta na rozpoczynającej się w poniedziałek paryskiej Konferencji Narodów Zjednoczonych w sprawie Zmian Klimatu (COP21).

Jak zapowiedział w Sejmie minister środowiska Jan Szyszko, Polska będzie w Paryżu dążyła do ustanowienia nowego globalnego porozumienia o redukcji CO2 zastępującego wypracowane w Kioto w 1997 r. Ma ono być sprawiedliwe dla wszystkich krajów świata, czyli uwzględniać interesy gospodarek rozwijających się i tych rozwiniętych. – Głównym celem jest zrównoważony rozwój, a nie promocja tylko małego segmentu – podkreślił Szyszko.

Pozostało 93% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Biznes
Hubert Kamola został prezesem ZA Puławy
Biznes
Rosja kupiła już zachodnie części do samolotów bojowych za pół miliarda dolarów
Biznes
Pasjonaci marketingu internetowego po raz 22 spotkają się w Krakowie
Biznes
Legendarny szwajcarski nóż ma się zmienić. „Słuchamy naszych konsumentów”
Biznes
Węgrzy chcą przejąć litewskie nawozy. W tle oligarchowie, Gazprom i Orban