Fenomen Angeli Merkel

W niedzielę mija dziesięć lat od chwili objęcia władzy przez obecną kanclerz Niemiec. Noszona na rękach przez większość tego czasu przez swych współobywateli, przez lata najbardziej popularny polityk Niemiec, traci obecnie grunt pod nogami, bo Niemcy nie dają sobie rady z rzeszą uchodźców.

Aktualizacja: 23.11.2015 08:08 Publikacja: 21.11.2015 12:38

Kanclerz Niemiec Angela Merkel

Kanclerz Niemiec Angela Merkel

Foto: AFP

Co by nie powiedzieć, Angele Merkel jest politycznym fenomenem, którego nie sposób w pełni zrozumieć. Kobieta z tytułem doktora fizyki, która nie interesowała się polityką do tego stopnia, że kiedy emocje w Berlinie Wschodnim sięgały pamiętnego dnia 9 listopada 1989 roku zenitu, poszła z koleżanką jak zwykle w umówiony wieczór do sauny.

Niewiele miesięcy później została zastępcą rzecznika prasowego ostatniego wybranego już w wolnych wyborach rządu NRD i została przedstawiona kanclerzowi Helmutowi Kohlowi. Wkrótce została ministrem w jego rządzie. Do tego momentu jej kariera była błyskotliwa, ale nie spektakularna.

Prawdziwy przełom nastąpił wiele lat później, kiedy została przewodniczącą CDU. Konserwatywnego do głębi ugrupowania z przeważającym katolickim rodowodem powstałego na gruzach nazistowskich Niemiec po wojennej katastrofie. To CDU sprawiła, że Niemcy stały się znów potęgą gospodarczą. Partia Adenauera, Erharda czy właśnie Kohla. Partia prawdziwych macho, zaprawionych w politycznych bojach i podjazdach z pełnymi ustami frazesów o wartościach chrześcijańskich, których sami nie przestrzegali. I z trupem w szafie czyli milionami marek haraczu, który wpływał nielegalnie do jej czarnych kas z zachodnioniemieckiego biznesu.

I tu nagle ni stąd ni stąd ni zowąd kobieta. Już w kwiecie wieku, z innego świata czyli byłej NRD, córka pastora, do tego bezdzietna i rozwódka. To ona została w 2000 szefową CDU. Zadecydowali o tym mężczyźni z kręgu Helmuta Kohla, którego czarną kasą zainteresowała się prokuratura. Wyszły na jaw rzeczy, o których nikomu się nie śniło. Wtedy sięgnięto po Angelę Merkel, oficjalnie wiceprzewodniczącą partii.

Zamysł był taki, że gdy tylko awantura ucichnie, Merkel zostanie zmuszona oddać władzę i wszystko wróci do normy. Awantura zamiast ucichnąć rozkręcała się jeszcze przez następne lata. Merkel władzy nie oddała. Właściwe prawie oddała w 2002 roku, kiedy to kandydatem na kanclerza z ramienia CDU/CSU został szef bawarskiej CSU Edmund Stoiber. Merkel, jako szefowa wielokrotnie większej CDU, zgodziła się na takie rozwiązanie bez większych dyskusji i awantur. Zdawała sobie sprawę, że jest to ostatnia próba odebrania jej władzy przed wrogi jej obóz w CDU. Stoiber wybory przegrał i to zaledwie kilkoma tysiącami głosów na 40 mln uprawnionych do głosowania. Gdyby wygrał o Angeli Merkel byłoby zapewne dzisiaj cicho.

Dziesięć lat temu nikt nie spodziewał się, że po zwycięstwie wyborczym CDU/CSU jesienią 2005 roku szefowa CDU będzie kanclerzem przez trzy kadencje. Wygrana partii chadeckich nad socjaldemokratami SPD była minimalna i wynosiła zaledwie jeden punkt procentowy. Skłoniło to wtedy nawet kanclerza Gerharda Schroedera do słynnej, wygłoszonej przed kamerami w obecności Angeli Merkel tezy, że pozostanie nadal kanclerzem. Schroeder udowadniał, że to SPD wygrała wybory zdobywając więcej głosów z osobna, zarówno od CDU, jak i od bawarskiej CSU i to socjaldemokratom powinna zostać powierzona misja tworzenia nowego rządu. Była to oczywiście kalkulacja nad wyraz naciągana, ale interesująca jest reakcja Angeli Merkel, która słuchała słów urzędującego jeszcze tuż po wyborach kanclerza. Spokojna , opanowana, zażenowana i całkowicie bezradna wobec takich impertynencji. Wymianę zdań śledziło kilka milionów widzów i to wtedy większość z nich zakochała się w Angeli Merkel.

Miłość ta trwa do dzisiaj i na niej pani kanclerz zbudowała swą potęgę. W ostatnim czasie traci jednak na popularności. Dokładnie od września, kiedy podjęła decyzję o otwarciu granic Niemiec dla imigrantów stłoczonych na Węgrzech i zapewniła swych współobywateli: "Wir schaffen das" ("Damy radę"). To była obietnica na wyrost i za to obecnie płaci Angela Merkel i jej CDU. Przy tym CSU idzie własną drogą krytykując siostrzane ugrupowanie, nie zapominając, że jadą w końcu na tym samów wózku.

-Jeżeli notowania CDU spadną poniżej 30 proc., Merkel będzie musiała odejść - zapewnia mnie jeden z berlińskich znajomych posiadający doskonałe kontakty w gremium kierowniczym CDU.

Na razie CDU nie ma mniej niż 35 proc. Angela Merkel i jej rząd czynią nadludzkie wysiłki, aby opanować kryzys wywołany przez napływ miliona uchodźców w tym roku. To największe wyzwanie pod adresem pani kanclerz i Niemiec, znacznie większe niż opanowany już w dużym stopniu kryzys finansowy w strefie euro wywołany faktycznym bankructwem Grecji.

Obecnie chodzi już nie tylko o Niemcy, ale o przyszłość strefy Schengen i tym samym Unii Europejskiej. Wiele zależy od postawy Merkel. Jeżeli jej się uda, za dwa lata stanie do kolejnych wyborów. Moim zdaniem ma nadal duże szanse na czwartą kadencję na stanowisku szefa rządu. W Niemczech nie ma nikogo, kto byłby ją w stanie zastąpić.

Co by nie powiedzieć, Angele Merkel jest politycznym fenomenem, którego nie sposób w pełni zrozumieć. Kobieta z tytułem doktora fizyki, która nie interesowała się polityką do tego stopnia, że kiedy emocje w Berlinie Wschodnim sięgały pamiętnego dnia 9 listopada 1989 roku zenitu, poszła z koleżanką jak zwykle w umówiony wieczór do sauny.

Niewiele miesięcy później została zastępcą rzecznika prasowego ostatniego wybranego już w wolnych wyborach rządu NRD i została przedstawiona kanclerzowi Helmutowi Kohlowi. Wkrótce została ministrem w jego rządzie. Do tego momentu jej kariera była błyskotliwa, ale nie spektakularna.

Pozostało 87% artykułu
Publicystyka
Roman Kuźniar: Atomowy zawrót głowy
Publicystyka
Jacek Czaputowicz: Nie łammy nuklearnego tabu
Publicystyka
Maciej Wierzyński: Jan Karski - człowiek, który nie uprawiał politycznego cwaniactwa
Publicystyka
Paweł Łepkowski: Broń jądrowa w Polsce? Reakcja Kremla wskazuje, że to dobry pomysł
Publicystyka
Jakub Wojakowicz: Spotify chciał wykazać, jak dużo płaci polskim twórcom. Osiągnął efekt przeciwny