Już sukces na pierwszym biennale w Lozannie sprawił, że władze nie
robiły artystce problemów z wyjazdami za granicę. Wyjątkiem był dopiero czas
stanu wojennego, kiedy jej ekipa miała kłopot z podróżą do Paryża. Paszporty
obywateli przechowywano w komendach milicji i wydawano tylko na konkretny
wyjazd. Z artystami było trochę inaczej – nierzadko posiadali paszporty
służbowe. Kiedy zostały im już wydane, mogły być przechowywane nie w MO [Milicja Obywatelska - uwaga rp.pl], lecz w
Pagarcie (Przedsiębiorstwo Państwowe Polska Agencja Artystyczna „Pagart”),
który był rodzajem oficjalnej państwowej agencji artystycznej. Miał swoje biura
w gmachu Teatru Wielkiego od strony obecnego placu Piłsudskiego. Paszporty były
więc w rękach władzy i zgoda na ich „wypożyczanie” na wyjazd nie zależała od
Milicji – to rozwiązanie stanowiło niemałe udogodnienie dla artystów.
Oczywiście i tak zawsze można było „podpaść” nieprawomyślną postawą i paszportu
nie dostać. Władzom zależało jednak na tym, by wysyłać za granicę znaczące
dzieła sztuki i pomagać w wyjeździe ich twórcom. Wyjazdy na Zachód miały służyć
wyrabianiu dobrej opinii o PRL, w jakimś sensie więc ów polityczny mechanizm
decydowania, kto z artystów jedzie, dawał większe szanse uznanym twórcom.
Cenzura pilnowała jedynie, by pokazywano dzieła świadczące o tym, że kraj nie
jest jednym z ogniw w sowieckiej układance i panuje w nim twórcza wolność.
Ważne jednak było, by dzieła nie stawały się manifestacją polityczną, a już na
pewno nie w tonie polemicznym wobec komunizmu, władz i aktualnych wydarzeń.