Wszyscy są zgodni, że agresywna rosyjska propaganda wyrządza wiele szkód w świadomości jej odbiorców. By temu zapobiegać, w Brukseli niedawno utworzono zespół w ramach Europejskiej Służby Działań Zewnętrznych, czyli unijnej dyplomacji.
Jest i równoległa inicjatywa wspierana w głównej mierze przez Polskę i Holandię. Funkcjonuje na podstawie planu opracowanego przez Europejski Fundusz na rzecz Demokracji (EED). Obie inicjatywy obliczone są na długie lata. Moskwa traktuje obie inicjatywy jako wypowiedzenie Rosji wojny medialnej.
Chodzi przy tym nie tyle o działania rosyjskiej propagandy adresowane do odbiorców w zachodniej czy środkowej Europie, ile o samą Rosję, jak i kraje w bezpośrednim jej otoczeniu, jak Ukraina, Białoruś, państwa bałtyckie, Armenia czy także Kazachstan. To tam lwia część przekazu medialnego dla rosyjskojęzycznych odbiorców jest kształtowana przez Kreml. Wojna medialna ma się więc toczyć na tych obszarach, a nie w miejscach, gdzie dociera anglojęzyczny kanał telewizji Rusia Today z rocznym budżetem w wysokości 250 mln dol.
Jak wynika z przenikających do niemieckich mediów informacji, UE jest gotowa wydać na przeciwdziałanie rosyjskiej propagandzie 20–30 mln euro. Na początek. Nie sposób tej kwoty zweryfikować, gdyż urząd pani Federiki Mogherini nie udziela na ten temat żadnej informacji.
To w jego ramach działa od tygodni zespół o nazwie East Stratcom złożony z dziesięciu osób pod kierownictwem Brytyjczyka Gilasa Portmana. W zespole tym zabrakło przedstawiciela Polski, gdyż Warszawa sugerowała, że to przedstawiciel naszego kraju powinien kierować pracami nad neutralizacją rosyjskiej propagandy. Nie udało się przeforsować takiego rozwiązania. Polska uczestniczy więc w projekcie unijnej dyplomacji w sposób niejako pośredni, natomiast w bezpośredni w inicjatywie EED.