Jacek Merkel: Platforma Obywatelska jest partią konformistyczną

Moja była partia przeżywa trudne chwile. Ale trochę na to zasłużyła. To jest mistrzyni w uprawianiu polityki pod wieczorne serwisy telewizyjne. A w państwie jest wiele problemów, które wymagają dłuższej perspektywy, na przykład 50 lat - mówi Jacek Merkel, przedsiębiorca, współzałożyciel PO.

Aktualizacja: 27.06.2015 10:00 Publikacja: 26.06.2015 01:48

Jacek Merkel: Platforma Obywatelska jest partią konformistyczną

Foto: Fotorzepa/Jerzy Dudek

Plus Minus: Platforma Obywatelska zbiera cięgi od wyborców, spada poparcie dla rządu Ewy Kopacz. Pana dawni koledzy polityczni mają się coraz gorzej?

Na razie PO jest mistrzynią w rankingu skuteczności politycznej. Rządziła przez dwie kadencje i jeszcze nie przegrała tegorocznych wyborów parlamentarnych. A przykład Andrzeja Dudy pokazuje, że wszystko jest możliwe.

Uważa pan, że PO może się podnieść po aferze taśmowej? Rozmowy, które zostały upublicznione, raczej nie tworzą dobrej atmosfery wokół polityków Platformy.


Pewnie, że to nie będzie łatwe. Opinia publiczna jest kształtowana przez telewizję, która od dawna już nie objaśnia świata, tylko sprzedaje reklamy. Innymi słowy, walczy o oglądalność, eksploatując negatywne emocje ludzi. Jeżeli ktoś jest politykiem i chce zdobyć władzę, musi odpowiadać na najważniejsze potrzeby wyborców, a są one kształtowane tą koniecznością sprzedaży reklam.

A więc to media są winne spadkowi poparcia dla PO, a nie politycy, którzy szastali publicznymi pieniędzmi i opowiadali rzeczy naganne?


Media w pogoni za zyskiem zaspokajają niewybredne gusta konsumenta wiadomości telewizyjnych i prasowych, który lubi się sycić podłą strawą nielegalnie nagranych prywatnych rozmów. W Wielkiej Brytanii, kraju o nieco bardziej ugruntowanej demokracji niż nasza, tamtejszy Sąd Najwyższy wydał wyrok, że nigdy przed brytyjskimi sądami żadne nagrania dokonane nielegalnie nie będą dowodem w sprawie. Uważam, że to jest słuszne, bo w przeciwnym razie nie dałoby się żyć. My też powinniśmy się zastanowić, czy chcemy żyć w warunkach szantażu, terroru, gwałtu, czy przeciwnie – w państwie prawa, ale wówczas prywatne rozmowy muszą pozostać prywatne. Na razie mamy lekką schizofrenię – co prawda przyznajemy, iż nielegalne nagrywanie rozmów jest przestępstwem, ale aprobujemy fakt, że tak się stało, a niektórzy domagają się kolejnych odcinków tego serialu.

Gdyby podobne nagrania ujrzały światło dzienne w Wielkiej Brytanii, którą pan przywołał, ministrowie podaliby się do dymisji dzień po ich upublicznieniu, a nie rok później.

Być może podaliby się do dymisji, ale nie byłoby publicznego przyzwolenia na nikczemne i przestępcze praktyki.

Gdzie pan widzi to przyzwolenie?

My tacy jesteśmy i nasze państwo jest takie. A jest takie, jakie potrafimy sobie zrobić i mieć. Jesteśmy niepodległym narodem i to jest nasze państwo. Nie każdy naród ma to szczęście, a i my nie zawsze w swojej historii mieliśmy. Zapisaliśmy w konstytucji europejskie standardy państwa prawa, ale sprawa tych nagrań pokazuje, że to bardziej nasze aspiracje niż rzeczywistość, skoro państwo nie jest w stanie wyegzekwować elementarnej odpowiedzialności za tego typu działania.

Nie tylko za tego typu działania. Powszechnie wiadomo, że przewlekłość postępowań prokuratorskich i spraw sądowych to polska specjalność. Sprawa taśm nie jest wyjątkiem, tylko regułą?

Jesteśmy niepodległym narodem. To nasze państwo, więc z definicji to najlepsza prokuratura i najlepsze sądy, na jakie nas stać. Ale czy jest powód do dumy i zadowolenia? Prokuratura jest niezależna, jak tylko być może, ale – jak każda biurokracja – ma naturalną skłonność do kierowania się własnym korporacyjnym interesem, a nie powinnością służby. Więc nic dziwnego, że – dla przykładu – w sprawie Amber Gold zawiadomienia o podejrzeniu popełnienia przestępstwa od pokrzywdzonych, a nawet od Komisji Nadzoru Finansowego, nie skłaniały prokuratury do śledztwa. Dopiero nagłośnienie sprawy przez telewizję, z zupełnie zresztą innego powodu, wywołało spektakularne działania prokuratury. To praktyka odległa od oczekiwań wobec tak ważnej dla bezpieczeństwa nas wszystkich służby, jaką jest prokuratura.

To PO przeprowadziła reformę dającą prokuraturze dużą niezależność. Co więcej, szła po władzę z hasłami uzdrowienia wymiaru sprawiedliwości i skrócenia czasu postępowań.

Więc może mieć pretensje do siebie. Tylko że to nie jest dobry prognostyk, jeżeli chodzi o ściganie przestępstw w Polsce. To, co się dzieje z taśmami, też nie jest dobrym prognostykiem.

A o odpowiedzialności politycznej bohaterów nagrań nie ma pan nic do powiedzenia?

Liczny jest chór tych, którzy o tym mówią. Obejdzie się bez mojego głosu. Ja po prostu zalecam namysł i rozsądek. Nawet polityk ma sferę prywatną i ta sfera powinna podlegać ochronie. Jeżeli będziemy triumfować, że ktoś został nielegalnie nagrany, to za chwilę taka sytuacja może dotknąć nas samych.

Bardzo jest pan wyrozumiały dla kolegów z PO. A jednak poszedł pan do sądu z żądaniem przeprosin od prezydenta Bronisława Komorowskiego i premiera Donalda Tuska za publikację raportu z likwidacji WSI.

Żądam przeprosin od prezydenta RP i od premiera, ktokolwiek te funkcje sprawuje, za spotwarzenie mnie przez prezydenta i premiera w 2007 roku we wspomnianym raporcie. Przeprosin opublikowanych w miejscach dokonania spotwarzenia, czyli na stronie internetowej prezydenta RP oraz w Monitorze Polskim. Proste i oczywiste. Do tej pory stanowisko zarówno prezydenta, jak i premiera, ktokolwiek te funkcje sprawował i sprawuje, jest niezmienne, brzmi – mówiąc kolokwialnie – „spadaj na drzewo". W raporcie zostałem nazwany przestępcą, a ściślej – współdziałającym świadomie w dokonywaniu przestępstw z niewymienionym domniemanym przestępcą – żołnierzem WSI. Bez dowodów, ale za to bezkrytycznie i bez związku, przytoczono fragmenty z tajnych opinii na mój temat, sporządzane przez WSI. Wyłącznie bzdury. Opublikowanie raportu przez prezydenta i premiera wytworzyło sytuację, w której każdy może bezkarnie cytować te bzdury o mnie, poprzedzając je zwrotem: „jak czytamy w raporcie". Są takie gazety, które czynią to namiętnie. Korzystając z mojego obywatelskiego prawa, zwróciłem się do rzecznika praw obywatelskich o złożenie wniosku do Trybunału Konstytucyjnego z pytaniem, czy postanowienie prezydenta o publikacji raportu było zgodne z prawem. Rzecznik moich praw z górą rok bezgłośnie biedzi się nad tym wnioskiem. Marszałkowie Sejmu i Senatu oraz prokurator generalny biedzą się nad takim samym wnioskiem cztery miesiące. Sądy – administracyjne i cywilny – solidarnie nie dostrzegają konieczności pytania prawnego do Trybunału.

Może nie miał pan racji?

To nie problem racji, ale prawa. Jeśli państwo – reprezentowane tutaj przez prezydenta RP, premiera, prokuraturę, sądy, rzecznika praw obywatelskich, marszałków izb – uchyla się od rozstrzygnięcia, czy prezydent RP i premier działali w 2007 roku legalnie, to cóż to znaczy dla obywateli? „Im" wolno, bo chronią się wzajemnie? Zwłaszcza że dla skutecznego zastąpienia służby starej, „złej", służbami nowymi, „dobrymi", raport nie miał żadnego znaczenia. Zafundowano nam igrzyska kosztem niektórych z nas. Zrujnowano reputację polskiej służby wywiadowczej na najbliższe pokolenie. Z wywiadem kraju, który ma w zwyczaju publikować w internecie swoje „tajemnice" i nazwiska „tajnych" współpracowników, nikt rozsądny nie podejmie współpracy. Pozostają do wyboru: głupcy, megalomani, mitomani i agenci obcego wywiadu. A kwestia samego spotwarzenia i przeprosin jest na etapie mojej apelacji od wyroku sądu pierwszej instancji. Przeszedłem ten uwłaczający proces udowadniania, że jednak nie jestem wielbłądem. Spotwarzenie sąd uznał za udowodnione, natomiast przeprosić ma mnie minister obrony narodowej w swoim dzienniku urzędowym, co jest i rażąco sprzeczne z prawem, i mnie krzywdzące. Stąd moja apelacja. Czekam na wyznaczenie terminu rozprawy.

Kiedy się ona odbędzie?

Nie wiem.

Nie interesuje pana werdykt? Sądzi się pan tylko po to, żeby się sądzić?

Jako prosty stoik nie pasjonuję się sprawami, na które nie mam wpływu, ale do tych, na które wpływ mam, staram się przykładać. Na pozew, złożone przed sądem dowody i wnioski wpływ miałem i zrobiłem to tak dobrze, jak umiałem. Wyrok wydał najlepszy Sąd Okręgowy w Warszawie, na jaki nas stać, więc wyrok jest taki właśnie. Rozumiem, że domyśla się pani, iż moją apelację rozpatrywać będzie najlepszy Sąd Apelacyjny w Warszawie, na jaki nas stać. Jesteśmy niepodległym narodem i to nasze państwo. Jeżeli popełniamy błąd, to na własny rachunek.

A pan popełniał błędy polityczne w swojej karierze?

Banał. Błędów nie popełnia tylko nic nierobiący. Kierowałem kampanią liberałów w 1993 roku, która zakończyła się wyborczą porażką.

Pamiętam wasze hasło: „Milion nowych miejsc pracy", do którego na billboardach dopisywano: „dla swoich", albo całe hasło przerabiano na „Milion gruszek na wierzbie".

To po tej porażce zdecydowaliśmy się połączyć z Unią Demokratyczną, co było procesem niezmiernie trudnym, bo łączyły się dwa, wydawałoby się, niepołączalne środowiska. Pamiętam, że gdy Tadeusz Mazowiecki dogadywał się z Donaldem Tuskiem w sprawie zjednoczenia, na dole dogadywały się ze sobą terytorialnie właściwe koła. Opowiadał mi o tym ówczesny przewodniczący koła KLD gdzieś tam, obecnie prominentny polityk PO. W jego relacji wyglądało to następująco: oni – średnia wieku 60 lat, w swetrach, wszyscy kopcą papierosy, my – średnia wieku 25 lat, w garniturkach, krawatach, oczywiście niepalący. Ale byliśmy zachwyceni, zgodnie twierdziliśmy, że niczym się nie różnimy, jesteśmy jedną partią. Po czym po spotkaniu oni człap, człap do tramwaju, a do nas mrugają wesoło światła naszych zdalnie otwieranych samochodów. Jak z tego miała być jedna partia? – kończył mój rozmówca. (śmiech)

Ale była.

Jasne, że była. I to ładnych kilka lat i była to istotna siła na scenie politycznej. Do czasu, aż w wyborach na szefa Unii Wolności Bronisław Geremek zderzył się z Donaldem Tuskiem, a ich zorganizowana falanga z naszą. Ich falanga była liczniejsza i wycięli wszystkich naszych w pień oprócz Tuska i mnie. Jeszcze tylko Janusz Lewandowski się ostał, bo był bodaj posłem. To miłe, że cieszyłem się także „ich" uznaniem, ale sytuacja była dramatyczna. Poszedłem do Geremka i mówię: musisz przytulić Tuska. Ale wydaje się, że przewodniczący Geremek inaczej to widział. Uznał, że problem został rozwiązany, bo my po prostu musimy ich słuchać. I wtedy Tusk podjął odważną decyzję założenia nowej partii, a ja mu w tym pomogłem.

Chyba Maciej Płażyński i Andrzej Olechowski?

Oczywiście, porozumienie z Płażyńskim i Olechowskim było najważniejsze, bo powstała masa krytyczna, która uruchomiła reakcję łańcuchową i zbudowała PO. Przewidywałem zresztą, że z tej trójki Tusk będzie liderem, bo wiedziałem, że jest najbardziej utalentowany. Moim autorskim pomysłem były prawybory na listy kandydatów PO do parlamentu. To było ciekawe wydarzenie polityczne, choć zderzyło się z prostymi nadużyciami.

Pompowanie kół partyjnych w celu uzyskania określonego wyniku?

Oczywiście. To jest banalna sprawa. Gdyby idea prawyborów przetrwała dłużej niż jeden sezon polityczny, to zostałoby to w prosty sposób wyeliminowane. No ale PO poszła inną drogą. Na zdrowie.

Twierdzi pan, że przewidział, iż Tusk będzie liderem PO. A czy przewidział pan też, że w krytycznym dla rządu momencie ucieknie do Brukseli?

Nie można tak stawiać sprawy. Co miał zrobić Tusk, pozbawić Polskę stanowiska szefa Rady Europejskiej? Przecież gdyby go nie objął, to przeszłoby ono Polsce koło nosa. Zrezygnowanie z tego byłoby głupotą. Poza tym nie ma mowy o ucieczce. Tusk jest politykiem wielkiego formatu, tak jak Lech Wałęsa, Tadeusz Mazowiecki, a z przeciwnego obozu Wojciech Jaruzelski i Aleksander Kwaśniewski. Odniósł ogromny sukces. Przez półtorej kadencji był premierem, a potem został szefem Rady Europejskiej. Takie rzeczy same się nie robią. Trzeba być Tuskiem, mieć jego dorobek i pozycję, żeby to osiągnąć. Choć gdy tak wybitny lider wyjeżdża z kraju, to jest to oczywiście duża strata. Dla PO był olbrzymim atutem. Gdy jego zabrakło, jest – powiedzmy – odmiennie.

Gdyby Tusk nadal był szefem PO, to radziłby sobie lepiej?

Nie odpowiem na to pytanie. To jest gdybanie, a ja nie jestem wróżbitą.

A pan dlaczego zrezygnował z polityki?

W polityce – że tak to ujmę – nie towarzyszy mi poczucie zagubienia, ale wie pani, jestem słaby w intrygach. Nie lubię, nie chcę, nie muszę. Moje rozstanie z PO było zresztą podobne do rozstania z „Solidarnością" – w pewnym momencie uznałem, że nadszedł czas na zmianę warty. Na drugim zjeździe „Solidarności", którego byłem organizatorem, nie kandydowałem do władz związku. Z PO było podobnie. A propos „Solidarności", to dekadę lat 80., poczynając od Sierpnia '80 do pokoju zawartego przy Okrągłym Stole, postrzegam jako nasze narodowe powstanie. Jestem szczęśliwy, że brałem w tym udział.

Niektórzy uważają, że Okrągły Stół to była zdrada „Solidarności", a stan wojenny też nie obył się bez ofiar w ludziach.

Klasyczny przykład ahistorycznego rozumowania i braku refleksji nad miarą rzeczy.

Decyzje na Kremlu nie musiały iść w kierunku, w jakim ostatecznie poszły. Mur berliński jeszcze stał. A nawet gdyby upadł, to wypadki mogłyby przebiegać krwawo. W Jugosławii doszło do wojny domowej.

Na tle narodowościowym. Nasze państwo nie jest wielonarodowościowe.

Po obu stronach konfliktu nie brakowało niezadowolonych z zawartego kompromisu, „gorących głów", głupców wreszcie. Tamta strona dysponowała siłą całkiem nie na żarty. To, że było, jak było, nie znaczy, że musiało tak być. Pokój wymaga mądrego i odważnego przywództwa. Do wojny wystarczą tchórze i głupcy. Rola Lecha Wałęsy była w całym tym procesie nie do przecenienia. To był nasz lider, pod którego przywództwem odzyskaliśmy niepodległość. Po drugiej stronie podobną rolę pełnił Wojciech Jaruzelski. Polska jest dzisiaj częścią fantastycznego europejskiego mocarstwa. Oczywiście – nie ma raju na ziemi i nie w raju żyjemy, ale jeśli szukać raju na ziemi, to Europa jest pierwszą kandydatką.

Młode pokolenie tak nie uważa.

Wyborca jest egoistyczny. Zawsze chce więcej. To jest zdrowe, byle z rozsądnym umiarem. Niezadowolenie jest motorem postępu, bo prowadzi do zmian na lepsze. Na pytanie, czy przez 25 lat można było zrobić coś lepiej, odpowiem, że tak, i to bardzo wiele, choć pewnie można było też urządzić Polskę gorzej.

A czy pan pozostał przy liberalnych poglądach?

Tak. I uważam, że jeżeli państwo jest komuś potrzebne, to ludziom nieporadnym i słabym, i w tym zakresie powinno być sprawne.

Mówi pan jak Ryszard Petru, najnowszy gracz na scenie politycznej. Widzi pan analogię między jego formacją a Platformą z czasów jej początków?

Od lat jestem tylko obserwatorem sceny politycznej, i to niezbyt uważnym, dlatego trudno byłoby mi porównywać te dwie formacje. Z prasówki – dwója.

Mówi się o nich, że to partia banksterów, czyli bankowych gangsterów.

Nas wyzywano od aferałów. Widać każda formacja liberalna musi mieć na początku pod górkę. Ale to dobrze, że w Polsce powstają różne partie, że można się przebić przez duopol PO–PiS, co jeszcze kilka lat temu wydawało się niemożliwe.

Ta akurat formacja, jeżeli odniesie sukces, to dzięki wyrwaniu części elektoratu Platformie Obywatelskiej.

PO na pewno przeżywa trudne chwile. Ale trochę na to zasłużyła. To jest partia konformistyczna. Mistrzyni w uprawianiu polityki pod wieczorne serwisy telewizyjne. W takim systemie można wyłącznie opędzać bieżące potrzeby. A w państwie jest wiele problemów, które wymagają dłuższej perspektywy, np. 50 lat. Jeżeli pewnych rzeczy się nie zaplanuje, to w przyszłości ich nie będzie. Francuzi swoją energetykę atomową zaplanowali dawno temu i w konsekwencji są niepodlegli energetycznie. PO jest niestety mniej wyczulona na strategiczne działania. Naszą polityką energetyczną targają antyrosyjskie fobie, a to nie sprzyja racjonalnym decyzjom.

Jesteśmy uzależnieni od rosyjskiego gazu, a Rosja uznaje handel surowcami za narzędzie do uprawiania polityki.

To usłyszymy w niemal każdych wiadomościach telewizyjnych. Gdy upadała komuna, polskie rafinerie przerabiały 70 proc. ropy z Rosji, a 30 proc. bodaj z Libii. Od tego momentu do dziś 100 proc. ropy przez nas przerabianej pochodzi z Rosji i nie było jednego dnia opóźnienia w dostawach. A to dlatego, że mamy naftoport, co daje nam techniczną nieskrępowaną zdolność zaopatrywania się z innych źródeł. Kto nam broni mieć techniczną zdolność sprowadzania gazu z innych źródeł? Można było już dawno zintegrować nasz system gazociągów z europejskim. Można było już dawno mieć pływający gazoport lub dwa, a nawet trzy. Ktoś nam broni? Na marginesie: relacje między Unią Europejską, której jesteśmy częścią, a Rosją od lat przypominają relacje między metropolią a kolonią. Oni nam sprzedają surowce, a my im towary wysoko przetworzone. Kto jest górą, metropolia czy kolonia?

Skoro tak świetnie zna się pan na energetyce, to proszę powiedzieć, czy budowa elektrowni atomowej jest dobrym pomysłem.

Wątpię, żeby elektrownia atomowa w Polsce powstała. Trudno ją wybudować, prowadząc politykę nastawioną na realizację bieżących potrzeb. Błędem było niedokończenie elektrowni w Żarnowcu. Szczycę się tym, że wówczas przeciwstawiałem się temu głupiemu zmarnowaniu całkiem sporej kwoty naszych pieniędzy i roztrwonieniu naszych kompetencji w tej dziedzinie techniki. Wówczas w „Solidarności" byłem czarną owcą w tej sprawie. Ostatecznie pozostaliśmy przy monokulturze spalania węgla. Reaktor z Żarnowca kupili bez obrzydzenia Finowie. A na Wybrzeże przesyłamy energię z odległości najmarniej 300 km z naszych elektrowni węglowych. Nie za darmo przecież. Kto zabroni biednemu bogato żyć?

Plus Minus: Platforma Obywatelska zbiera cięgi od wyborców, spada poparcie dla rządu Ewy Kopacz. Pana dawni koledzy polityczni mają się coraz gorzej?

Na razie PO jest mistrzynią w rankingu skuteczności politycznej. Rządziła przez dwie kadencje i jeszcze nie przegrała tegorocznych wyborów parlamentarnych. A przykład Andrzeja Dudy pokazuje, że wszystko jest możliwe.

Uważa pan, że PO może się podnieść po aferze taśmowej? Rozmowy, które zostały upublicznione, raczej nie tworzą dobrej atmosfery wokół polityków Platformy.


Pewnie, że to nie będzie łatwe. Opinia publiczna jest kształtowana przez telewizję, która od dawna już nie objaśnia świata, tylko sprzedaje reklamy. Innymi słowy, walczy o oglądalność, eksploatując negatywne emocje ludzi. Jeżeli ktoś jest politykiem i chce zdobyć władzę, musi odpowiadać na najważniejsze potrzeby wyborców, a są one kształtowane tą koniecznością sprzedaży reklam.

A więc to media są winne spadkowi poparcia dla PO, a nie politycy, którzy szastali publicznymi pieniędzmi i opowiadali rzeczy naganne?


Media w pogoni za zyskiem zaspokajają niewybredne gusta konsumenta wiadomości telewizyjnych i prasowych, który lubi się sycić podłą strawą nielegalnie nagranych prywatnych rozmów. W Wielkiej Brytanii, kraju o nieco bardziej ugruntowanej demokracji niż nasza, tamtejszy Sąd Najwyższy wydał wyrok, że nigdy przed brytyjskimi sądami żadne nagrania dokonane nielegalnie nie będą dowodem w sprawie. Uważam, że to jest słuszne, bo w przeciwnym razie nie dałoby się żyć. My też powinniśmy się zastanowić, czy chcemy żyć w warunkach szantażu, terroru, gwałtu, czy przeciwnie – w państwie prawa, ale wówczas prywatne rozmowy muszą pozostać prywatne. Na razie mamy lekką schizofrenię – co prawda przyznajemy, iż nielegalne nagrywanie rozmów jest przestępstwem, ale aprobujemy fakt, że tak się stało, a niektórzy domagają się kolejnych odcinków tego serialu.

Pozostało 89% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Plus Minus
Decyzje Benjamina Netanjahu mogą spowodować upadek Izraela
Plus Minus
Prawdziwa natura bestii
Plus Minus
Śmieszny smutek trzydziestolatków
Plus Minus
O.J. Simpson, stworzony dla Ameryki
Plus Minus
Upadek kraju cedrów