Kto ukradł „Schody do nieba”

Zalew nagrań i wykorzystywanie muzycznych cytatów sprawia, że coraz głośniejsze są procesy o plagiaty. I coraz większe odszkodowania. Ponad 7 mln dolarów muszą zapłacić Pharrell Williams i Robin Thicke rodzinie Marvina Gaye'a. Przebój „Blurred Lines" jest bowiem plagiatem.

Aktualizacja: 21.06.2015 13:33 Publikacja: 19.06.2015 02:00

Led Zeppelin zostali oskarżeni o plagiat najsłynniejszej kompozycji kwartetu „Stairway to Heaven”. N

Led Zeppelin zostali oskarżeni o plagiat najsłynniejszej kompozycji kwartetu „Stairway to Heaven”. Na zdjęciu Robert Plant, frontman grupy. Fot. Douglas Pingituro

Foto: Rzeczpospolita

Pharrell Williams z pewnością nie należy do najbiedniejszych muzyków na świecie. Od wielu lat znajduje się w czołówce najpopularniejszych producentów, kompozytorów i wykonawców. Jego twórczość znają wszyscy, choć wydaje się im, że jest inaczej. Któż bowiem nie słyszał jednego z największych przebojów ostatnich lat, czyli „Get Lucky", nagranego wraz z duetem Daft Punk. Zajrzeć Williamsowi do portfela lub na konto się nie da. Jednak analizując dane cząstkowe, można wnioskować, że jest krezusem. Portal muzyczny Spotify ujawnił, że tylko w okresie 12 tygodni piosenka „Get Lucky" przyniosła artyście 660 tysięcy funtów zysku, a jest przecież grana, rzadziej lub częściej, od 2013 roku. Gigantyczne są też wpływy ze sprzedaży singli. „Get Lucky" to piosenka rekordzistka – rozeszła się w 10 mln egzemplarzy.

„Blurred Lines", utwór będący przedmiotem głośnego procesu o splagiatowanie „Got to Give It Up" i „After Dance" Marvina Gaye'a, też grano mocno i często. Od początku wywoływał entuzjazm, ale i zgorszenie. Przyczyniły się do tego wyuzdane modelki występujące w teledysku – krytykowane przez feministki. Williams tłumaczył się przed nimi, nagrywając solową płytę „Girl". Podkreślał wtedy, że darzy panie niezwykłym szacunkiem. Prawnicy spadkobierców Marvina Gaye'a nie dali się nabrać na głodne kawałki i gdy wyszła na jaw sprawa ewidentnego plagiatu w „Blurred Lines", zażądali odszkodowania.

Sąd zdecydował, że ma ono wynosić 7,3 mln dolarów. Trudno się dziwić, a sprawa jest dziś o wiele bardziej klarowna, niż mogło być przed laty. Całą sieć obiegł wideoklip, w którym nałożono na siebie „Blurred Lines" i oryginały skomponowane przez Gaye'a. Trzeba być głuchym, żeby nie wychwycić podobieństwa.

Największą naiwnością wykazał się Robin Thicke. Prawnicy oskarżający go o plagiat położyli przed sędzią kopię wywiadu wokalisty, w którym wprost oświadczył, że jest pod wielkim wrażeniem dokonań Gaye'a i chciałby nagrać piosenkę o podobnym rytmie co „Got to Give It Up". Thicke bardzo się zdenerwował, gdy reprezentant spadkobierców powołał się na ten wywiad. Tak bardzo, że nazwał go w sposób nieparlamentarny, a przeprosiny nic nie dały.

Na tym nie koniec. Rodzina Gaye'a nie zgadza się na żaden kompromis z Thicke,em i Pharrellem. Zazwyczaj załatwia się bowiem podobne sprawy w ugodowy sposób, czyli dopisując kompozytorów oryginału do listy pobierających tantiemy. Gigantyczne kwoty stanowią wystarczającą zachętę do tego, by uznać kwestię za niebyłą. Tym razem walka toczy się o zakaz rozpowszechniania „Blurred Lines", tak by w obiegu pozostał tylko oryginał.

Głupia sprawa sądowa Gorana

Mnóstwo problemów związanych z zarzutami o plagiat miał Goran Bregović, który ostatnio miewa je również dlatego, że zaśpiewał na zaanektowanym przez Rosję Krymie, przez co naraził się na odwołanie koncertów w Kijowie oraz w Polsce. Problemy z przestrzeganiem prawa uderzyły w polskich współpracowników Gorana, w tym Kayah. Okazało się bowiem, że wielki przebój „Prawy do lewego" sygnowany nazwiskiem Bregovicia został skomponowany przez jego dawnego współpracownika. W tym samym czasie reżyser Emir Kusturica oskarżył Bregovicia o to, że zawłaszczył muzykę z jego filmów „Arizona Dream", „Czas Cyganów" i „Underground", dzięki którym Goran zdobył światową popularność.

– Oskarżyłem go, bo podpisywał swoim nazwiskiem ludowe utwory – powiedział „Rz" Emir Kusturica. – Ale dla mnie to nie jest problem. On gra muzykę pogrzebową, a ja dla ludzi, którzy kochają życie.

Bregović miał kłopoty z przestrzeganiem prawa autorskiego nie tylko w Polsce. Gdy jego popularność sięgnęła zenitu, a jednym z najbardziej poszukiwanych albumów była płyta „Arizona Dream" – z piosenkami śpiewanymi przez Iggy'ego Popa i melorecytacjami Johnny'ego Deppa – album nagle zniknął ze sklepów muzycznych na całym świecie. Szybko wyszło na jaw, że został wycofany w związku z procesem o plagiat. Dystrybucji zakazał sąd.

– Niestety, mam jedną głupią sprawę sądową, której nie mogę zakończyć, i to powstrzymuje wznowienie albumu – tłumaczył się muzyk.

Z prawnym problemem Bregović poradził sobie bardzo sprytnie. Nie mogąc wznowić „Arizona Dream", opublikował część piosenek na dwóch składankach: „Music for Films" i „Songbook". Słuchaczy, po uważnym przesłuchaniu obu płyt, mógł zadziwić fakt, że te same utwory, którymi zachwycili się na płycie Kayah i Gorana, śpiewali inni wykonawcy.

– Fakt, że pewne kompozycje opublikowałem kiedyś na płytach, nie ma większego znaczenia – tłumaczył mi Bregović. – Taki już jestem, że przez wiele lat pracuję nad swoimi piosenkami, opracowuję je na nowo. To są moje melodie. Poza nimi nie mam nic, a trudno napisać nową dobrą kompozycję. Wiem, że ludzie chcieliby usłyszeć romantyczną historię o tym, jak powstają płyty. Ale ja naprawdę nie nagrywam w porywie natchnienia. Dla takiego muzyka jak ja, który komponuje całe życie, to jest zwykła praca.

Także polskie gwiazdy nie są wolne od problemu plagiatów, a kwestie z tym związane ujawniane są zazwyczaj w okresie największej prosperity: stają się wtedy łyżką dziegciu w beczce miodu. Tak było z grupą Brathanki, której kłopoty miały podobny charakter co Gorana Bregovicia. Folk zawsze jest sferą, gdzie trudno postawić granice między tradycją a współczesnością, oryginalnością a kopiowaniem. Największe kontrowersje dotyczyły przeboju Brathanków „Czerwone korale" z bestselerowej płyty „Ano!". Niedługo po premierze okazało się, że prawa do czterech melodii rości sobie węgierski kompozytor Ferenc Sabo. Sprawę w ironiczny sposób skomentowała grupa Big Cyc w piosence „Kumple Janosika". Polacy i Węgier porozumieli się jednak w sprawie odszkodowania. Sabo wziął też udział w ogólnopolskim tournée Brathanków oraz w nagraniu drugiej płyty „Patataj". Paradoks polegał na tym, że nie sprzedała się już tak dobrze jak pierwsza.

Ofiarą nazbyt życzliwej koleżanki padła Kasia Nosowska, dziś bez wątpienia autorka najwspanialszych, poetyckich piosenek polskiego rocka. Wokalistka nigdy nie zamiatała sprawy pod dywan, a i dziś na oficjalnej stronie zespołu odnotowany jest dawny incydent ze stosownym komentarzem.

– Największy mój blamaż i obciach to sprawa plagiatu – mówiła w jednym z wywiadów. – Po pierwszej płycie zjechali mnie krytycy, że piszę infantylne i wieśniackie teksty. Mocno naruszyło to moją wiarę we własne siły liryczne. Kiedyś znajoma osoba dała mi zeszyt z tekstami. „Masz tu moje wiersze, możesz śmiało brać, gdyby ci były potrzebne". Zwątpiłam w siebie, więc wzięłam jak głupia. Okazało się, że wiersza nie napisał utalentowany znajomy, tylko T. S. Eliot. Tak naprawdę jednak złe było to, że ja to wzięłam. Ale gdyby się tak nie stało, nigdy nie zaczęłabym pisać tekstów z czułością w stosunku do każdego słowa. Wszystkie moje następne teksty są rozpaczliwą próbą udowodnienia światu, że coś potrafię.

Życie za tantiemy

Całkiem bez przesady można powiedzieć, że historia muzyki popularnej to historia plagiatów. Rockandrollowcy czerpali z tradycji tak jak Szekspir. Najbardziej poszkodowani są czarni bluesmani, których dokonaniami inspirowali się rockandrollowi wykonawcy w latach 60. Wśród nich znaleźli się wszyscy najwięksi – z The Rolling Stones i Led Zeppelin w roli głównej. Oskarżeniu o plagiat podlega najsłynniejsza kompozycja kwartetu, czyli „Stairway to Heaven".

Taki zarzut sformułował prawnik reprezentujący rodzinę nieżyjącego już gitarzysty Randy'ego Californii z zespołu Spirit. Według niego gitarowy motyw z początku „Schodów do nieba" ma być zaczerpnięty z nagranej przez Spirit kompozycji „Taurus".

Pikanterii dodaje fakt, że w latach 1968 i 1969 Spirit i Led Zeppelin zagrali razem kilka wspólnych koncertów. Randy California w wywiadzie udzielonym magazynowi „Listener" w roku jej śmierci powiedział: „Faceci zarobili miliony dolarów i nigdy nie powiedzieli słowa podziękowania. Nigdy nie zwrócili się do mnie z propozycją zapłacenia honorarium. To smutne. Może kiedyś ruszy ich sumienie i coś mi zapłacą".

Bynajmniej nie chodzi wyłącznie o prestiż albo sprawiedliwość. „Stairway to Heaven" zarobiło w tantiemach 550 mln dolarów. Jest się o co spierać. Sprawa jest w toku i może być o niej jeszcze głośno. Sprawy plagiatów Led Zeppelin przeanalizował dokładnie portal „Turn On Me Dead Man", selekcjonując wypowiedzi Jimmy'ego Page'a z licznych wywiadów, w których gitarzysta wił się jak piskorz, podkreślając, że nie pamięta dobrze źródeł inspiracji i pastiszów.

Teoretycznie ma do tego prawo nie tylko ze względu na skłonności do używek, ale i fakt, że był przez lata muzykiem sesyjnym i grał wiele piosenek, które mogły stanowić nieuświadomioną inspirację.

Wydawca portalu jest jednak bezlitosny. Pisze: Moja generalna konkluzja zmierza do tego, że zakres inspiracji Led Zeppelin był niezwykle szeroki, dokonania kwartetu zaś polegające na przenoszeniu tradycji akustycznej w nowy, elektryczny wymiar wielkie. Jednak w zbyt wielu przypadkach piosenki, które uznali za oryginalne, są nazbyt bliskie kompozycjom, na jakich się wzorowali".

Ostatecznie grupa przyznała się do tego i na kolejnych wydaniach albumów lista autorów i kompozytorów została poszerzona o klasyków bluesa. Dotyczyło to tak słynnych przebojów jak „You Shook Me", „I Can't Quit You Baby", „When the Levee Breaks" oraz „Boogie with Stu". Najczęściej „inspirację" Zeppelinów stanowiła muzyka Howlin' Wolfa. Bez niej nie powstałyby najprawdopodobniej takie szlagiery, jak „How Many More Times" czy „The Lemon Songs".

Kłopotliwe dla Led Zeppelin był też tak ważne kompozycje, jak „Whole Lotta Love" czy „Dazed And Confused". Na najnowszych wydaniach płyt Zeppelinów można znaleźć informację, że ta druga była inspirowana piosenką Jake'a Holmesa, pierwsza zaś – Willie'ego Dixona. Było o co się spierać, ponieważ każdy z albumów Led Zeppelin rozszedł się w kilkudziesięciu milionach egzemplarzy. Za tantiemy z jednej piosenki można całkiem wygodnie żyć. To dlatego dzieci czarnoskórych gwiazd nie tylko studiowały prawo, ale i założyły organizację, która na drodze sądowej dochodziła praw do tantiem i odszkodowań.

Słodka kasa

Bezwzględne w ochronie praw autorskich były zawsze sądy amerykańskie. Kiedy w 1955 roku Johnny Cash skopiował „Crescent City Blues", komponując „Folsom Prison Blues", musiał zapłacić odszkodowanie 57 tysięcy dolarów. W tamtych czasach, była to kwota gigantyczna. Mają swoje za uszami również muzycy The Beatles. W 1973 roku kompania Chucka Berry'ego oskarżyła Johna Lennona o to, że „Come Together" z kultowej płyty „Abbey Road" zawiera nazbyt wiele zapożyczeń z piosenki Chucka „You Can't Catch Me" z 1956 roku. Lennon długo nie dał się złapać w sądzie, a jego sprawa pokazuje, że można się bronić inteligentnie, nie wypłacając odszkodowania wprost. Jednocześnie Lennon odpracował swoją wpadkę: zgodził się na to, by trzy piosenki wydawcy Chucka Berry'ego, w tym ta będąca przedmiotem procesu, zostały wydane na płycie Johna z innymi interpretacjami klasyków zatytułowanej „Rock'n'Roll". W ten sposób właściciel praw do piosenek Chucka zapewnił sobie odszkodowanie w postaci tantiem za płytę Lennona.

Pecha miał George Harrison. Przez długie lata żył przytłoczony osobowościami Lennona i McCartneya. Gdy po rozpadzie grupy wydał trzypłytowy „All Things Must Pass", w samych tylko Stanach Zjednoczonych album kupiły trzy miliony fanów. Przez siedem tygodni znajdował się na pierwszym miejscu „Bilboardu". Gorycz przyniosła sprawa związana z hitem „My Sweet Lord". Eksbeatlesa uznał za plagiatora Ronnie Mack, autor piosenki „He's So Fine" skomponowanej w 1963 roku dla dziewczęcej grupy Chiffons. Podobieństwo było oczywiste, sprawa wlokła się jednak do 1976 roku. Muzyk utrzymywał, że inspirował się tradycyjną pieśnią chrześcijańską „Oh Happy Day". Pomimo to uznano go za autora bezwiednego plagiatu. Suma odszkodowania po podliczeniu wpływów ze sprzedaży singli i albumów, a także nut, została ustalona na około miliona dolarów. Wtedy wszedł jednak do akcji Allen Klein, jeden z najpazerniejszych menedżerów, który sporo namieszał w finansach The Beatles oraz The Rolling Stones. Jednak Harrisonowi nie zaszkodził, a wręcz pomógł. Sprawa trwała latami, a Klein, żeby pozbyć się problemu, oferował nawet sprzedaż praw do „My Sweet Lord" innym klientom za 700 tysięcy dolarów. Ostatecznie Harrison uniknął zapłacenia odszkodowania obliczanego na 1,6 mln dolarów.

Oczywiście są też sytuacje, gdy artyści naprawdę kopiują bezwiednie. Wszystko wskazuje na to, że tak było w przypadku jednego z największych przebojów Roda Stewarta „Do Ya Think I'm Sexy?", który, jak się okazało, zawiera fragment zapożyczony z piosenki „Taj Mahal" Brazylijczyka Jorge Bensa.

– Zapewniam wszystkich, że nie kalkulowałem w cyniczny sposób kradzieży – powiedział Stewart. – Nie myślałem, że piosenkę napisał Brazylijczyk, kompozytor z nieznanego kraju, którego dokonań nikt pewnie nie zna, przez co plagiat ujdzie mi na sucho. Melodia zapadła mi w pamięć i zacytowałem ją podczas nagrań nieświadomie.

Muzycy znaleźli honorowe rozwiązanie. Część wpływów z piosenki trafia na konto UNICEF. Sprawa miała zabawną pointę. Oryginał Brazylijczyka nagrał bluesman Taj Mahal, co sprawiło, że Jorge Bens zarobił dodatkowe pieniądze. Bez plagiatu Stewarta nie byłoby to możliwe.

O tym, że czasami trzeba znać wszystkie piosenki na świecie, przekonał wszystkich przypadek hulającego również przez długie tygodnie na Liście przebojów Programu Trzeciego przeboju grupy Man at Work „Down Under". Każdy, kto słyszał go chociaż raz, musiał zapamiętać charakterystyczną partię fletu. Właśnie ona stała się przedmiotem przewlekłego procesu w australijskich sądach, zakończonego w najwyższej instancji. Orzeczono, że odszkodowanie w wysokości 5 procent tantiem wpływać będzie na konto Larrikin Music, właściciela praw do piosenki dziecięcej „Kookaburra" z 1932 roku!

– Jest niestety prawdą, że flecista Greg Ham, który dołączył do zespołu w 1979 roku, dodał do naszej w pełni oryginalnej piosenki kilka dźwięków – mówił lider Colin Hay. – Zostało to zrobione nieświadomie, całkowicie naiwnie. Orzeczenie sądu jest dowodem na to, że zwyciężyły oportunizm i chciwość.

Purple na wolności

W odkryciu plagiatu pomaga zazwyczaj wielka popularność piosenki. Tak było między innymi z tematem przewodnim filmu „Ghostbusters", który Ray Parker junior podebrał Hueyowi Lewisowi. Tak było też z największym hitem Radiohead, czyli balladą „Creep". Jeden z najważniejszych zespołów niezależnych, który sam wielokrotnie oskarżał innych o to, że nie wywiązywali się z płatności, złamał prawa autorskie, kopiując piosenkę „The Air That I Breathe" Alberta Hammonda. O ile piosenka była bardzo głośna, o tyle straty wyrównano po cichu – dopisując Hammonda do listy autorów „Creep". Można mieć pewność, że oryginalny utwór nie zapewnił mu takiego dostatku jak plagiat Radiohead.

Łapanie wielkich gwiazd za rękę i przyłapywanie na plagiacie stało się zabawą fanów w kanale YouTube. Świadczy również o tym, że mamy do czynienia z muzycznymi erudytami. Przekonują, że najwięcej szczęścia ma Deep Purple. Na YouTube można zobaczyć przezabawną kompilację domniemanych plagiatów podpisaną ironicznym zdaniem: „Led Zeppelin nie splagiatowali nawet połowy tego, co Deep Purple!". Wśród przykładów są największe hity, w tym „Black Night", „Lazy", „Child in Time", „Burn" i „Fireball". Nie da się wykluczyć, że Deep Purple uniknęli spraw w sądach, ponieważ inspirowali się klasyką, m.in. Gerschwinem. Rozbrajająca jest szczerość autora kompilacji. W podpisie pod wideo wyznał: „Nie myślcie sobie, że posiadając taką wiedzę, przestałem być fanem Deep Purple".

Na koniec słuszna uwaga: ukraść i zapożyczyć to jedno, a zrobić z tego dobry użytek to już wyższa szkoła jazdy. „Child in Time" i „Stairway to Heaven" świadczą o tym dobitnie.

Pharrell Williams z pewnością nie należy do najbiedniejszych muzyków na świecie. Od wielu lat znajduje się w czołówce najpopularniejszych producentów, kompozytorów i wykonawców. Jego twórczość znają wszyscy, choć wydaje się im, że jest inaczej. Któż bowiem nie słyszał jednego z największych przebojów ostatnich lat, czyli „Get Lucky", nagranego wraz z duetem Daft Punk. Zajrzeć Williamsowi do portfela lub na konto się nie da. Jednak analizując dane cząstkowe, można wnioskować, że jest krezusem. Portal muzyczny Spotify ujawnił, że tylko w okresie 12 tygodni piosenka „Get Lucky" przyniosła artyście 660 tysięcy funtów zysku, a jest przecież grana, rzadziej lub częściej, od 2013 roku. Gigantyczne są też wpływy ze sprzedaży singli. „Get Lucky" to piosenka rekordzistka – rozeszła się w 10 mln egzemplarzy.

Pozostało 95% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Kup teraz
Plus Minus
Tomasz P. Terlikowski: Zanim nadeszło Zmartwychwstanie
Plus Minus
Bogaci Żydzi do wymiany
Plus Minus
Robert Kwiatkowski: Lewica zdradziła wyborców i członków partii
Plus Minus
Jan Maciejewski: Moje pierwsze ludobójstwo
Plus Minus
Ona i on. Inne geografie. Inne historie