Komorowski w grze, ale Platforma już przegrała

We władzach PO panuje przekonanie, że nawet jeśli Andrzej Duda nie odniesie w niedzielę sukcesu, jesienią może wygrać PiS

Aktualizacja: 20.05.2015 06:39 Publikacja: 19.05.2015 20:11

Mimo początkowej nieufności Bronisław Komorowski i Ewa Kopacz zrozumieli, że są sobie potrzebni

Mimo początkowej nieufności Bronisław Komorowski i Ewa Kopacz zrozumieli, że są sobie potrzebni

Foto: Fotorzepa, Jerzy Dudek

Wieczór wyborczy Bronisława Komorowskiego po pierwszej turze wyborów był krótki, trwał dosłownie kilkanaście minut. Parę okrągłych zdań kandydata zdumionego swą porażką, minorowe nastroje i szybki odwrót czołowych polityków Platformy. – Rozmawiałem tam z kilkoma ministrami – wspomina jeden ze współpracowników prezydenta. – Wszyscy jak jeden mąż mieli przekonanie, że naród jest niewdzięczny, bo nie rozumie ciężkiej pracy Bronka i ich samych dla Polski. Tyle że problem leży gdzie indziej: to ich rządy doprowadziły do tej klęski.

W Pałacu Prezydenckim panuje takie właśnie przekonanie – że Komorowski płaci za nie swoje winy, że wkurzony naród wybrał się do urn nie po to, by się zemścić na nim, tylko na Platformie. – To wina Tuska – mówi jeden z doradców prezydenta, parafrazując popularne zawołanie PiS. – Gdyby to on nadal był premierem, Komorowski dostałby w kość jeszcze bardziej.

Jeśli współpracownicy Komorowskiego się nie mylą, to jesienią czeka Platformę ciężka przeprawa w wyborach parlamentarnych. Bo wtedy wyborcy rozliczą Platformę za Platformę.

Wspólna gra

A miało być tak pięknie. Przecież przez całą kadencję Komorowski cieszył się zaufaniem około 70 proc. badanych, a sondaże przeprowadzane jeszcze na początku roku dawały mu zwycięstwo w pierwszej turze. Tak naprawdę, odkąd Ewa Kopacz została premierem wczesną jesienią minionego roku, jednym z kluczowych elementów jej politycznego planu była gra na Komorowskiego i jego zwycięstwo w pierwszym głosowaniu.

Przez lata Kopacz i Komorowskiego wiele w PO różniło – to ona m.in. stała za intrygą, która w 2006 r. zapewniła jej stanowisko szefa mazowieckiej Platformy kosztem Komorowskiego.

Nigdy też bliżej ze sobą nie współpracowali, dopóki premierem był Donald Tusk. Jednak wyjazd Tuska to zmienił. Kopacz jako premier i Komorowski jako prezydent mieli wspólny interes polityczny – zwycięstwo w trzech kolejnych wyborach na przełomie 2014 i 2015 r., czyli samorządowych, prezydenckich i parlamentarnych.

Niedoświadczona i chłodno przyjmowana przez społeczeństwo Kopacz traktowała zwycięstwo popularnego Komorowskiego jako przepustkę do swej wygranej w jesiennych wyborach przeciw PiS. Jej Platformę miała ponieść fala politycznego entuzjazmu, którą wywoła Komorowski swą wiktorią w pierwszej turze. – Platforma bardziej potrzebuje Komorowskiego niż on Platformy – mówił nam kilka miesięcy temu jeden z jego najbliższych współpracowników, pełen pewności, że jego pryncypał ma wygraną w kieszeni.

Wiatr w żagle PiS

Dziś, gdy Komorowski niespodziewanie dostał cięgi od kandydata PiS Andrzeja Dudy, widać jednak, że prezydent Platformie nie pomoże. Jeśli – jak chcą ludzie prezydenta – to PO ciągnie Komorowskiego w dół, to sytuacja partii staje się jeszcze poważniejsza.

– Druga tura doda PiS wiatru w żagle. Bez względu na ostateczny wynik Dudy dzięki wyborom prezydenckim mają szanse wygrać też na jesieni – twierdzi jeden z wpływowych działaczy PO. – W Platformie na razie tylko Kopacz i szef MSZ Grzegorz Schetyna rozumieją, że słaby wynik Komorowskiego w wyborach prezydenckich może doprowadzić do zmiany władzy.

Inne partyjne środowiska zajęte są sobą. Liderzy spółdzielni – wpływowej frakcji regionalnych baronów – Cezary Grabarczyk i Andrzej Biernat – mają własne problemy.

Prokuratura podejrzewa, że Grabarczyk niezgodnie z prawem uzyskał pozwolenie na broń, a CBA szuka w dochodach Biernata pokrycia dla jego wydatków, w tym samochodu za ćwierć miliona złotych.

Na Pomorzu nie milkną echa wrogiej rywalizacji wiceministra zdrowia Sławomira Neumanna i marszałka Senatu Bogdana Borusewicza o kontrolę nad regionalnymi strukturami. Burzą się lekceważeni przez Kopacz partyjni konserwatyści, dla których liberalne pomysły, takie jak in vitro, są coraz trudniejsze do przełknięcia.

Kampania prezydencka jest dobrą ilustracją stanu struktur PO i ich morale. Terenowi działacze Platformy, a nawet posłowie, nie włączyli się w promowanie Komorowskiego przed pierwszą turą. Nawet po porażce nie rzucili się do pracy – bo są zajęci swymi interesami.

Platforma nigdy nie była szczególnie efektywnym mechanizmem, połowa jej członków w ogóle nie uczestniczyła w partyjnym życiu. Ale po wyjeździe Tuska i jego przybocznego Pawła Grasia do Brukseli struktury znalazły się w kompletnym marazmie.

Przegapione sygnały

Partia nie czuje się jednak odpowiedzialna za słaby wynik Komorowskiego. Wręcz przeciwnie – obwinia sztab prezydenta za słabą kampanię i jego samego za to, że na początku zachowywał się, jakby robił wyborcom łaskę, sugerując, że kampania wyborcza jest zbędna i należy mu się wybór w pierwszej turze.

Ale i przywództwo PO ma za co się uderzyć w piersi. Na kilka tygodni przed wyborami prezydenckimi do liderów PO zaczęły docierać przecieki z ośrodków sondażowych wskazujące na to, że coraz więcej ankietowanych odmawia udziału w sondażach. To był sygnał, że zbliża się nieprzychylny rządzącym polityczny front.

Nie pierwszy zresztą. Władze Platformy nie wyciągnęły wniosków z wyborów samorządowych w 2014 r., które, delikatnie, ale jednak, przegrała. Partia popadła w samozadowolenie, bo dzięki nadspodziewanie dobremu wynikowi PSL koalicja utrzymała władzę w 15 z 16 regionów. Przy okazji udało się zepchnąć PiS w, jak to nazwał Komorowski, „odmęty szaleństwa", bo Jarosław Kaczyński rozpoczął operację udowadniania, że wybory zostały sfałszowane.

Szefostwo PO nie przeprowadziło żadnej analizy wyników, a już na pierwszy rzut oka było widać, że wieloletni prezydenci miast związani z PO dostali łupnia, a część z nich w ogóle straciła stanowiska. W dodatku rok wcześniej w przedterminowym referendum rozpisanym na żądanie warszawiaków wiceszefowa PO Hanna Gronkiewicz-Waltz z trudem zachowała stanowisko prezydenta stolicy. Wybory samorządowe i referendum w Warszawie to były pierwsze sygnały, że Polacy odwracają się od Platformy i jej kandydatów – sygnały zlekceważone.

Kupić poparcie

Poza surfowaniem na fali Komorowskiego i – nieodzownym – straszeniem PiS Ewa Kopacz ma tylko jeden pomysł na przekonanie wyborców. To rozdawanie pieniędzy. Ponieważ Komisja Europejska zdejmie z Polski procedurę nadmiernego deficytu, rząd będzie miał większą swobodę w wydatkach. Już słychać o podwyżkach w budżetówce czy o obniżeniu podatków, choćby przez zwiększenie kwoty wolnej. Rząd wykonał też niespodziewaną woltę i zapowiedział wycofanie sprzeciwu dla prezydenckiego projektu ordynacji podatkowej wprowadzającego zasadę, że niejasności w przepisach mają być interpretowane na korzyść podatników, a nie fiskusa. Cel tych wszystkich działań jest jeden – doczłapać do wyborów, kupując sobie poparcie.

Oczywiście, finalnie PO może jednak z PiS wygrać – wiele zależy od wyniku wyborów prezydenckich, zachowania zwycięzcy i od kampanii parlamentarnej, która jest nieprzewidywalna, ale na pewno będzie ostra.

O tym, kto będzie rządzić, będą też decydować mniejsze ugrupowania, które wejdą do Sejmu i zdecydują o kształcie koalicji.

Ale po wyborach prezydenckich to Platforma znalazła się w trudniejszej sytuacji – nie tylko straciła szanse na odbicie się, ale wręcz wpadła w nowe kłopoty.

Bez względu na ostateczny wynik wyborów prezydenckich Platforma Obywatelska już w nich przegrała.

Wieczór wyborczy Bronisława Komorowskiego po pierwszej turze wyborów był krótki, trwał dosłownie kilkanaście minut. Parę okrągłych zdań kandydata zdumionego swą porażką, minorowe nastroje i szybki odwrót czołowych polityków Platformy. – Rozmawiałem tam z kilkoma ministrami – wspomina jeden ze współpracowników prezydenta. – Wszyscy jak jeden mąż mieli przekonanie, że naród jest niewdzięczny, bo nie rozumie ciężkiej pracy Bronka i ich samych dla Polski. Tyle że problem leży gdzie indziej: to ich rządy doprowadziły do tej klęski.

W Pałacu Prezydenckim panuje takie właśnie przekonanie – że Komorowski płaci za nie swoje winy, że wkurzony naród wybrał się do urn nie po to, by się zemścić na nim, tylko na Platformie. – To wina Tuska – mówi jeden z doradców prezydenta, parafrazując popularne zawołanie PiS. – Gdyby to on nadal był premierem, Komorowski dostałby w kość jeszcze bardziej.

Jeśli współpracownicy Komorowskiego się nie mylą, to jesienią czeka Platformę ciężka przeprawa w wyborach parlamentarnych. Bo wtedy wyborcy rozliczą Platformę za Platformę.

Pozostało 85% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Kraj
Sadurska straciła kolejną pracę. Przez dwie dekady była na urlopie
Materiał Promocyjny
Wykup samochodu z leasingu – co warto wiedzieć?
Kraj
Mariusz Kamiński przed komisją ds. afery wizowej. Ujawnia szczegóły operacji CBA
Kraj
Śląskie samorządy poważnie wzięły się do walki ze smogiem
Kraj
Afera GetBack. Co wiemy po sześciu latach śledztwa?
śledztwo
Ofiar Pegasusa na razie nie ma. Prokuratura Krajowa dopiero ustala, czy i kto był inwigilowany