Wieczór wyborczy Bronisława Komorowskiego po pierwszej turze wyborów był krótki, trwał dosłownie kilkanaście minut. Parę okrągłych zdań kandydata zdumionego swą porażką, minorowe nastroje i szybki odwrót czołowych polityków Platformy. – Rozmawiałem tam z kilkoma ministrami – wspomina jeden ze współpracowników prezydenta. – Wszyscy jak jeden mąż mieli przekonanie, że naród jest niewdzięczny, bo nie rozumie ciężkiej pracy Bronka i ich samych dla Polski. Tyle że problem leży gdzie indziej: to ich rządy doprowadziły do tej klęski.
W Pałacu Prezydenckim panuje takie właśnie przekonanie – że Komorowski płaci za nie swoje winy, że wkurzony naród wybrał się do urn nie po to, by się zemścić na nim, tylko na Platformie. – To wina Tuska – mówi jeden z doradców prezydenta, parafrazując popularne zawołanie PiS. – Gdyby to on nadal był premierem, Komorowski dostałby w kość jeszcze bardziej.
Jeśli współpracownicy Komorowskiego się nie mylą, to jesienią czeka Platformę ciężka przeprawa w wyborach parlamentarnych. Bo wtedy wyborcy rozliczą Platformę za Platformę.
Wspólna gra
A miało być tak pięknie. Przecież przez całą kadencję Komorowski cieszył się zaufaniem około 70 proc. badanych, a sondaże przeprowadzane jeszcze na początku roku dawały mu zwycięstwo w pierwszej turze. Tak naprawdę, odkąd Ewa Kopacz została premierem wczesną jesienią minionego roku, jednym z kluczowych elementów jej politycznego planu była gra na Komorowskiego i jego zwycięstwo w pierwszym głosowaniu.
Przez lata Kopacz i Komorowskiego wiele w PO różniło – to ona m.in. stała za intrygą, która w 2006 r. zapewniła jej stanowisko szefa mazowieckiej Platformy kosztem Komorowskiego.
Nigdy też bliżej ze sobą nie współpracowali, dopóki premierem był Donald Tusk. Jednak wyjazd Tuska to zmienił. Kopacz jako premier i Komorowski jako prezydent mieli wspólny interes polityczny – zwycięstwo w trzech kolejnych wyborach na przełomie 2014 i 2015 r., czyli samorządowych, prezydenckich i parlamentarnych.
Niedoświadczona i chłodno przyjmowana przez społeczeństwo Kopacz traktowała zwycięstwo popularnego Komorowskiego jako przepustkę do swej wygranej w jesiennych wyborach przeciw PiS. Jej Platformę miała ponieść fala politycznego entuzjazmu, którą wywoła Komorowski swą wiktorią w pierwszej turze. – Platforma bardziej potrzebuje Komorowskiego niż on Platformy – mówił nam kilka miesięcy temu jeden z jego najbliższych współpracowników, pełen pewności, że jego pryncypał ma wygraną w kieszeni.