Argumentacja po obu stronach oparta była na ogólnikach, hasłach, swoistych zaklęciach, które są wypowiadane jak mantra w ostatnich dniach. Jow-y, referendum, zmiana konstytucji, lepsza jakość prawa – były właśnie takimi pustymi hasłami, które nie pozwoliły dostrzec prawdziwych przekonań kandydata.

W debacie zabrakło konkretów, racjonalnego uzasadnienia potrzeby zmian i określenia realnego wpływu prezydenta na tworzone prawo. Zdanie Komorowskiego, że trzeba lepiej kontrolować stanowienie prawa, nic oznacza, jest merytorycznie puste.

Dziwi również w tej warstwie trochę słabsza postawa Dudy i brak refleksu. Kandydat PiS, prawnik z wykształcenia, miał jak punktować kontrkandydata, choćby za milczącą zgodę na nadprodukcję prawa oraz akceptowanie i podpisywanie bubli prawnych, wielokrotnie w ostatnich latach w pośpiechu poprawianych w Sejmie.

Końcówka jednak należała do kandydata PiS, któremu Komorowski sam „wystawił piłkę". Zarzucił Dudzie, że katastrofalnej reformy pod postacią likwidacji małych sądów dokonał człowiek związany obecnie z Prawem i Sprawiedliwością. Trochę obrażając inteligencję widzów i wyborców, pominął arogancko informację ,że Jarosław Gowin, kiedy przygotowywał reformę, był ministrem w rządzie PO. Wpadką była też słaba orientacja w losach legislacyjnych ustawy o bezpłatnej pomocy prawnej, której wprowadzenie prezydent sam zainicjował.

Reasumując, było mętnie, nudno i bez konkretów. Ogólnie wyżej jednak oceniam Dudę za spokój i brak poważniejszych potknięć.