Debata na haki

W pierwszej debacie telewizyjnej obaj kandydaci na prezydenta użyli wobec siebie wszystkich haków, których się można było spodziewać. Merytorycznie był remis, ale wizerunkowo nieco lepiej wypadł Andrzej Duda.

Aktualizacja: 18.05.2015 07:55 Publikacja: 17.05.2015 23:34

Andrzej Stankiewicz

Andrzej Stankiewicz

Foto: Fotorzepa/Waldemar Kompała

Są dwa słowa, których Duda unikał w tej debacie, jak ognia: Prawo i Sprawiedliwość. Jednocześnie były to jedne z ulubionych słów Bronisława Komorowskiego. Debata kandydatów do prezydentury przekształciła się w litanię wzajemnych pretensji obu obozów politycznych, które za nimi stoją. Komorowski bronił dorobku III RP i rządów Platformy, a Duda niemal wszystkie swe wystąpienia opierał na krytyce sytuacji w państwie.

W pierwszej części — poświęconej polityce zagranicznej i bezpieczeństwa — lepiej wypadł Komorowski, który jako prezydent i były szef MON ma większe doświadczenie. Duda odzyskał inicjatywę w drugiej części, poświęconej kwestiom społecznym — gdzie mógł krytykować Komorowskiego m.in. za podwyższenie wieku emerytalnego i sytuację w służbie zdrowia.

Jednak prawdziwa debata zaczęła się dopiero, gdy kandydaci zaczęli sobie wzajemnie zadawać pytania. Wówczas pojawiły się praktycznie wszystkie — poza WSI — haki, którymi oba ugrupowania okładają się w ostatnich latach. Komorowski ostro atakował Dudę oskarżając go o związki ze SKOK, a nawet współodpowiedzialność za wyprowadzenie spółdzielczych pieniędzy do Luksemburga przez senatora PiS Grzegorza Biereckiego. Prezydent wypominał też konkurentowi — i był to niemal refren debaty — podpis pod projektem wprowadzającym karę więzienia dla lekarzy wykonujących zabiegi in vitro. Powtarzał też, że Duda był zastępcą Zbigniewa Ziobry w rządach PiS — którymi konsekwentnie straszył przez całą debatę.

Komorowski zarzucił też Dudzie — domagającemu się pracy dla młodych — że jako polityk od lat blokuje etat dla uniwersytecie, który mógłby trafić do młodego naukowca.

Duda nie pozostał dłużny. Próbował zaatakować Komorowskiego jego wspomnieniem z młodości, gdy jako radykalny działacz opozycji antykomunistycznej planował zabójstwo milicjanta. Wypominał prezydentowi, że przez 5 lat kadencji nie poparł żadnego z referendów, których domagały się miliony Polaków, a po przegranej pierwszej turze ekspresowo sam zgłosił potrójne referendum. Zarzucił Komorowskiemu, że nie starał się na arenie unijnej o większe dopłaty dla rolników i odpowiada za brak dywersyfikacji dostaw gazu do Polski.

W tej części debaty prezydent Komorowski był nastawiony bardziej konfrontacyjnie — co kłóci się z jego wizerunkiem. Nawet mówiąc o zgodzie, atakował Dudę. Często też mu przerywał. Komorowski nie wyzbył się złego nawyku czytania z kartki, co w telewizji nie wygląda najlepiej. Miał źle skrojony garnitur, w niektórych ujęciach było widać, że tonie w zbyt obszernej marynarce. Duda, choć na początku debaty spięty, w rundzie wzajemnych pytań był spokojniejszy i nie korzystał z kartki. Na początku przesadzał z wystudiowaną gestykulacją, ale pod koniec debaty był bardziej naturalny.

W kilku momentach kandydaci wykazali się dużym retorycznym kunsztem, zręcznie omijając trudne tematy. Komorowski bardzo przekonująco wytłumaczył się z listu skierowanego do uczestników uroczystości w Jedwabnem w 2011 r., gdzie napisał, że Polacy to „naród ofiar, który musiał uznać niełatwą prawdę, że bywał także sprawcą" zbrodni na Żydach.

Z kolei Duda zręcznie wybrnął z wypominanego mu kilkakrotnie stanowiska w sprawie in vitro. Nie dał się także wciągnąć w dyskusję na temat Smoleńska, a skłania się ku teoriom Antoniego Macierewicza.

Obaj kandydaci mówili głównie do swych wyborców z pierwszej tury, zdając sobie sprawę, że myśląc o zwycięstwie, muszą znów zaciągnąć ich do urn. Jednocześnie Duda starał się kokietować wyborców Pawła Kukiza, choć faktem jest — jak słusznie wytykał mu Komorowski — że PiS jest zdecydowanie przeciwne głównym postulatom Kukiza, takim jak okręgi jednomandatowe w wyborach do Sejmu raz likwidacja finansowania partii z budżetu.

Sam Komorowski mówił mniej do wyborców Kukiza, a bardziej do tych, którzy tydzień temu zostali w domach — a to ponad połowa uprawnionych do głosowania, w tym spora cześć jego wyborców z 2010 r. W ostatnim, przekonującym dla tego elektoratu wystąpieniu, prezydent wyraźnie zarysował alternatywę: albo ja czyli spokój, albo Duda czyli Kaczyński czyli wojna.

Ta debata nie skończyła się wyraźnym zwycięstwem żadnego z kandydatów i nie będzie mieć decydującego wpływu na wynik wyborów. Merytorycznie był remis, a wizerunkowo nieco lepiej wypadł Duda. Jednak kandydaci wciąż idą w łeb w łeb i każdy wynik jest możliwy. Kolejna, ostatnia, debata we czwartek.

Są dwa słowa, których Duda unikał w tej debacie, jak ognia: Prawo i Sprawiedliwość. Jednocześnie były to jedne z ulubionych słów Bronisława Komorowskiego. Debata kandydatów do prezydentury przekształciła się w litanię wzajemnych pretensji obu obozów politycznych, które za nimi stoją. Komorowski bronił dorobku III RP i rządów Platformy, a Duda niemal wszystkie swe wystąpienia opierał na krytyce sytuacji w państwie.

W pierwszej części — poświęconej polityce zagranicznej i bezpieczeństwa — lepiej wypadł Komorowski, który jako prezydent i były szef MON ma większe doświadczenie. Duda odzyskał inicjatywę w drugiej części, poświęconej kwestiom społecznym — gdzie mógł krytykować Komorowskiego m.in. za podwyższenie wieku emerytalnego i sytuację w służbie zdrowia.

Pozostało 82% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Kup teraz
Kraj
Zagramy z Walią w koszulkach z nieprawidłowym godłem. Orła wzięto z Wikipedii
Kraj
Szef BBN: Rosyjska rakieta nie powinna być natychmiast strącona
Kraj
Afera zbożowa wciąż nierozliczona. Coraz więcej firm podejrzanych o handel "zbożem technicznym" z Ukrainy
Kraj
Kraków. Zniknęło niebezpieczne urządzenie. Agencja Atomistyki ostrzega
Kraj
Konferencja Tadeusz Czacki Model United Nations