Początki były obiecujące - wydawało się, że prezydent może jednak wygrać z własnym wizerunkiem. Zwłaszcza w pierwszej części debaty poświęconej bezpieczeństwu i polityce zagranicznej zobaczyliśmy go prawie w pozycji lwa, innego niż w dotychczasowej kampanii - ofensywnego, atakującego i pełnego energii. Nieco spięty w pierwszych pytaniach Andrzej Duda wypadał przy nim trochę jak student przed katedrą. Wyszły tu różnice w politycznym doświadczenie obu kandydatów w kwestii prowadzenia debat publicznych i sporów. Bagaż doświadczeń musiał zadziałać na rzecz Komorowskiego.

Oto jednak z czasem sytuacja zaczęła się zmieniać. Emocje z wolna opadały, kandydyaci znów stawali się sobą. Komorowski powrócił do słabo przekonujących, okrągłych zdań o wadze członkostwa w NATO i UE dla naszego bezpieczeństwa, a próba ataku na Dudę w sprawie afery SKOK była dla przeciętnego odbiorcy zwyczajnie niezrozumiała. Równie bezbarwne były odpowiedzi na pytania dotyczące służby zdrowia, emigracji młodych Polaków czy sytuacji seniorów. Z ogólnego przekazu płynącego ze słów Komorowskiego zdaje się wynikać, że właściwie nic złego w państwie się nie dzieje. Nie pokazał się bynajmniej jako energiczny polityk zmiany, z pomysłem na jakąkolwiek reformę. Ataki Dudy ripostował gładkimi stwierdzeniami, że w zasadzie to wszystko jest dobrze. A dlaczego? Bo 100 tys. absolwentów będzie miało zagwarantowaną pracę. Ot, co i tak dalej... W warstwie wizerunkowej tracił na dość agresywnej, chwilami gburowatej postawie.Także bezpardonowo przerywając wystąpienia kontrkandydata. Próba szybkiej zmiany wizerunku i "nowa" retoryka zaprezentowana w debacie nie zdołała odczarować przeszłości, ukazując Komorowskiego jako męża stanu gotowego walczyć o sprawnie zarządzane państwo nawet wbrew populizmowi. Moim zdaniem widać jak na dłoni, że woli raczej zachować status quo.

W debacie zobaczyliśmy też innego Dudę. Spokojnego, może nawet zbyt spokojnego. Ugrzecznionego wobec ofensywnej retoryki przeciwnika. Sprawiającego miejscami wrażenie człowieka o słabej osobowości. Nie dał sobie jednak przykleić łatki kandydata z plastiku, niesamodzielnego i bez własnego zdania. Pokazał się jako człowiek ukształtowany, mający rodzinę, dorobek naukowy, doświadczenie w pracy w instytucjach państwowych i inteligenckie korzenie. Udowodnił,że nie wyciągnięto go z kapelusza i ma podstawy, by pretendować na najwyższy urząd w państwie. W warstwie merytorycznej debata była słaba, było to raczej ogólnikowa dyskusja, kłótnia kandydatów dwóch partii, wymierzających sobie policzki za działania z przeszłości.

Reasumując - mimo wszystko lepiej oceniam Dudę, któremu debata ta na pewno nie zaszkodzi. Także wystąpienie lepszego Komorowskiego nie doprowadzi do żadnego poważnego zwrotu w dotychczasowej kampanii. To za mało, by odwrócić dotychczasowy trend.