Nie, nie mam na myśli udostępnienia każdemu Polakowi karabinu maszynowego do domu, jak w Szwajcarii, ani ze trzech karabinów maszynowych, jak w USA. Doniesienia o ciągłych strzelaninach w amerykańskich szkołach są wystarczająco przerażające (a przeżyłem w Waszyngtonie tydzień ze sławnym snajperem strzelającym do ludzi na ulicach, w tym m.in. na stacji benzynowej oddalonej o 100 m od mojego ówczesnego domu).

Ale dyskusja o Gwardii Narodowej, o potrzebie szkolenia dla tysięcy młodych Polaków jest potrzebna. Czasy się zmieniły, okres postzimnowojennych wakacji za nami. Wojny nie będzie, ale obowiązkiem odpowiedzialnego narodu jest być gotowym na najgorszy scenariusz.

Polacy powinni mieć prawo do zakładania i udziału w organizacjach strzeleckich. Pod nadzorem i kontrolą wojska organizacje te powinny mieć dostęp do broni palnej. Nie wiem, czy w każdej gminie powinien znajdować się magazyn broni, ale wiem, że każdy dorosły Polak, który chce przejść szkolenie strzeleckie, powinien mieć taką możliwość.

Różne kraje mają różne doświadczenia w tej sprawie. Kiedyś w USA mieszkałem w hotelu, w którym na recepcji siedziała nieletnia dziewczyna, bo jej tata został w trybie nagłym wezwany na weekendowe szkolenie Gwardii Narodowej.

Kiedy zapytałem ją, czy nie tęskni za nim, okazało się, że szkolenie jest prowadzone dwie przecznice dalej – bo Gwardia Narodowa uczy się bronić własnych domów i własnych rodzin. A ów żołnierz, na co dzień prowadzący hotel, w Gwardii odpowiadał za uzbrojenie baterii Patriot.

Polska armia musi oczywiście pozostać armią zawodową. Ale potrzebujemy jak największej liczby kobiet i mężczyzn, którzy w razie najczarniejszego scenariusza będą potrafili dołączyć do wysiłku obronnego – często jako obrona cywilna czy terytorialna, ale także z bronią w ręku.