Uderzenie islamistów rozpoczęło się w piątek o 21.20. Wtedy jeden z terrorystów wysadził się w powietrze w okolicach Stade de France, gdzie trwał mecz reprezentacji Francji i Niemiec. Prawdopodobnie nie udało mu się dostać na stadion, gdzie znajdował się prezydent republiki. Po dziesięciu minutach doszło do kolejnej eksplozji, także spowodowanej zdetonowaniem przez terrorystę pasa szahida. A o 21.53 taki sam scenariusz powtórzył się po raz trzeci. Tu plan terrorystów się nie powiódł: zginęła tylko jedna osoba.
Ale już w tym momencie zaczęły działać kolejne ekipy islamistów, tym razem w położonych we wschodniej części Paryża dzielnicach X i XI. Przy bulwarze Woltera wysadził się kolejny terrorysta, raniąc kilku przechodniów. Jednocześnie trzech mężczyzn podjechało pod pobliski klub Bataclan, gdzie od godziny trwał koncert amerykańskiej grupy Eagles of Death Metal. To tu doszło do prawdziwej rzezi: zginęło przynajmniej 89 osób.
– Grupa zaczęła właśnie grać utwór „Kiss the Devil" („Pocałuj diabła"), kiedy usłyszeliśmy wybuchy przy drzwiach. Myśleliśmy, że to część inscenizacji. Było zupełnie ciemno. Dopiero chwilę później rozległy się strzały z broni automatycznej. Ludzie zaczęli padać na ziemię, było pełno krwi, fragmentów ciał, mózgów. Zrozumieliśmy, co się stało – relacjonowała dziennikowi „Le Monde" Alice, która była na koncercie.
Świadkowie opisywali młodych mężczyzn o bliskowschodnich rysach (nie zakryli twarzy), którzy zachowywali się z niezwykłym spokojem i determinacją.