Miejsce kojarzone jest także z ideami nacjonalistycznymi, czarnymi kartami imperialnej historii. Czci się w niej także zbrodniarzy II wojny należących do tzw. klasy A. - najwyższej, oznaczającej największe przewinienia popełnione wobec całych narodów.

Do eksplozji doszło w poniedziałek o godzinie 10 rano czasu lokalnego. W świątyni odbywało się wówczas doroczne święto Niinamesai. To japoński odpowiednik dziękczynienia za udane zbiory. Nikt nie został ranny, nie było ofiar. Kamery przemysłowe zarejestrowały mężczyznę z papierową torbą oraz plecakiem, który na krótko przed detonacją opuszczał męską toaletę. To właśnie tam eksplodował ładunek, po którym policja odnalazła jedynie baterie, włącznik czasowy oraz kable.

Istnieje podejrzenie, że materiałów wybuchów mogło być więcej. Te z poniedziałku spowodowały nadpalenia na ścianach toalety oraz wybiły dziury w suficie pomieszczenia. Jeden z otworów, o wymiarach 30 na 30 cm, miał zostać przygotowany wcześniej, by można było umieścić w suficie cylindryczne ładunki długie na 20 cm i szerokie na 3. Śledczy znaleźli pozostałości po czterech takich obiektach.

Podobnych ładunków nie spotyka się, gdy za zamachy odpowiadają grupy znane dotychczas policji. Yasukuni w przeszłości starano się podpalić - w grudniu 2011 roku pewien mężczyzna został aresztowany, gdy oblewał benzyną świątynną bramę, a także planowano przed nią samospalenie - kolejny raz grudzień, tym razem 2014 roku.

Po wydarzeniu z radości zawrzał chiński internet. W tamtejszych sieciach społecznościowych pojawiło się wiele komentarzy chwalących zamachowca. Internauci żałowali, że druga bomba nie wybuchła, rozpoczęli także kampanię nazywania publicznych toalet we własnym kraju świątyniami Yasukuni.

Miejsce jest kontrowersyjne ze względu na wspomnianych zbrodniarzy. Za każdym razem, gdy do świątyni udaje się premier Japonii, zarówno Chiny, jak i Korea Południowa wystosowują oficjalne protesty przeciwko japońskiej polityce gloryfikującej wojenne zbrodnie.