Paryż: Warlikowski bohaterem

Krzysztof Warlikowski największym bohaterem premiery w Paryżu.

Aktualizacja: 24.11.2015 20:57 Publikacja: 24.11.2015 20:01

Foto: Opera de Paris

Dziesięć dni po zamachach na placu Republiki nadal gromadzą się tłumy, a przed pomnikiem Marianny leży mnóstwo kwiatów. Życie w Paryżu toczy się jednak niemal normalnie. Uzbrojone patrole nie są szczególnie widoczne, ale gdy tylko zdarza się coś podejrzanego, wyrastają jak spod ziemi. A przed monumentalnym Palais Garnier widzowie muszą stać wiele minut w długiej kolejce, by przed wejściem do środka przejść drobiazgową kontrolę.

Potem jednak, już we wnętrzu teatru, liczy się tylko to, co artyści mają do powiedzenia. Jeśli zaś zdarza się coś ważnego i niezwykłego, podczas spektaklu panuje pełna napięcia cisza, a na koniec wybuchają burzliwe owacje.

Reżyser i śpiewacy

Tak było w poniedziałkowy wieczór w Palais Garnier, w starej, a wciąż prestiżowej siedzibie Opery Paryskiej. Entuzjastycznie dziękowano trójce śpiewaków, wspaniałemu dyrygentowi, jakim jest Fin Esa-Pekka Salonen, ale najgorętsze brawa otrzymał Krzysztof Warlikowski ze stałą ekipą realizatorów.

To już jego piąta operowa inscenizacja w Paryżu. Polak jest we Francji reżyserem bardzo cenionym, co nie znaczy, że przyjmowanym bezkrytycznie. Za poprzednią premierę „Króla Rogera" Szymanowskiego sześć lat temu zebrał sporo cięgów, po późniejszych spektaklach dramatycznych pisano, że się powtarza.

Tym razem Krzysztof Warlikowski wszystkich zaskoczył. Po „Don Giovannim" Mozarta, zrealizowanym rok temu w La Monnaie w Brukseli, który był rzeczywiście kolejnym przeglądem jego stałych obsesji, lęków i tematów, tym razem zrobił spektakl czysty, niemal ascetyczny, pozbawiony wątków pobocznych. A jednak trzymający w napięciu i o niesłychanej sile ekspresji.

Zadanie postawił sobie przy tym niełatwe, budując teatralną całość z dwóch jednoaktowych oper XX-wiecznych: „Zamku Sinobrodego" Beli Bartoka i „Głosu ludzkiego" Francisa Poulenca. Pierwsza oparta jest na starej legendzie o okrutnym władcy i jego nowej żonie Judycie. Całe królestwo i życie Sinobrodego jest zbrukane krwią, a jednak Judyta podąża za nim do zamku pełnego tajemnic, nie zważając na konsekwencje swej uległości.

„Głos ludzki" to z kolei wielki monodram, w którym kobieta, rozmawiając przez telefon ze swym ukochanym, usiłuje ocalić choć resztkę pozbawionej już szans miłości. U Warlikowskiego ebonitowy aparat telefoniczny stoi z boku sceny na eleganckim bufecie, jakby wprost przeniesionym na scenę z połowy ubiegłego stulecia (to czas powstania utworu). I milczy, bo dramatyczny monolog rozgrywa się w głowie bohaterki, granica między rzeczywistością a imaginacją ulega zatarciu. Nie wiadomo do końca, czy kobieta popełnia samobójstwo, jak sugeruje w operze Poulenc, czy też zabiła kochanka, jak przedstawia w scenicznych obrazach Warlikowski.

Iluzja w operze

W całym spektaklu miłość splata się nierozerwalnie ze śmiercią, a świat realny z iluzją. To zresztą reżyser sugeruje widzom już w brawurowym, dodanym na początku pokazie Iluzjonisty-Sinobrodego, wyciągającego z pęku jedwabnych chust żywego królika. A na kolejną ofiarę swych sztuczek wybiera on z widowni Judytę.

Nie jest to wszakże spektakl o męskich manipulacjach wobec kobiet i ich masochistycznych skłonnościach do uległości. Warlikowski kreśli też wnikliwy portret Sinobrodego, próbując dociec przyczyn jego okrucieństwa, ale i skrywanych lęków.

W tej premierze możemy oczywiście odnaleźć wiele elementów typowych dla teatru Warlikowskiego, choćby w srebrzysto-szarej scenografii z mobilnymi szklanymi gablotami jak klatki. Małgorzata Szczęśniak po raz kolejny świetnie współkreuje klimat, ale cały spektakl jest przede wszystkim dowodem mistrzowskiego prowadzenia przez reżysera wykonawców.

Warlikowski przeniósł do paryskiej opery to, co niezwykle zawsze porusza w jego spektaklach dramatycznych: niezwykłą intymność i emocjonalność monologów, w których granica między tekstem a psychicznym obnażeniem się aktora niemal ulega zatarciu. Taka jest kreacja Kanadyjki Barbary Hannigan, ulubionej śpiewaczki Polaka z wcześniejszych spektakli. Znakomicie wypadł też Amerykanin John Relya (Sinobrody), a Rosjanka Jekaterina Gubanowa dba przede wszystkim o to, by zachować operową klasę.

Nie jest w tym odosobniona, bo cóż byłaby warta całość bez wspaniałej interpretacji Esy-Pekki Salonena, co docenił i Krzysztof Warlikowski, z szacunkiem traktując muzykę. Także dzięki temu spektakl jest dowodem na to, że warto czekać na kolejną jego pracę w operze.

Dziesięć dni po zamachach na placu Republiki nadal gromadzą się tłumy, a przed pomnikiem Marianny leży mnóstwo kwiatów. Życie w Paryżu toczy się jednak niemal normalnie. Uzbrojone patrole nie są szczególnie widoczne, ale gdy tylko zdarza się coś podejrzanego, wyrastają jak spod ziemi. A przed monumentalnym Palais Garnier widzowie muszą stać wiele minut w długiej kolejce, by przed wejściem do środka przejść drobiazgową kontrolę.

Potem jednak, już we wnętrzu teatru, liczy się tylko to, co artyści mają do powiedzenia. Jeśli zaś zdarza się coś ważnego i niezwykłego, podczas spektaklu panuje pełna napięcia cisza, a na koniec wybuchają burzliwe owacje.

Pozostało 84% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Kup teraz
Teatr
Kamienica świętuje 15. urodziny!
Teatr
„Wyprawy pana Broučka”: Czech, który wypił za dużo piwa
Teatr
Nie żyje Alicja Pawlicka. Aktorka miała 90 lat
Teatr
Łódź teatralną stolicą Polski. Wkrótce Festiwal Sztuk Przyjemnych i Nieprzyjemnych
Teatr
Premiera „Schronu przeciwczasowego”. Teatr nie jest telenowelą