Przed wizytą w Rosji uzyskał wsparcie przywódców USA, Wielkiej Brytanii, Niemiec i Włoch oraz Unii Europejskiej. Waszyngton jednak niechętnie odniósł się do idei wciągnięcia Rosji do tej koalicji.
Sama zaś Rosja nie ułatwia Hollande'owi zadania. Tamtejsi eksperci sugerują, że Kreml wcale nie chciałby „wielkiej koalicji", lecz „koalicji wielkich". Zdaniem rosyjskich politologów bliskowschodnimi państwami targają takie sprzeczności, że nie uda się ich utrzymać razem. Dlatego rozwiązanie syryjskiego konfliktu muszą „narzucić z zewnątrz" mocarstwa światowe. Takie rozwiązanie jednocześnie bardzo przypominałoby ulubiony przez Władimira Putina XIX-wieczny „koncert mocarstw", który rządził Europą.
Jednak w trakcie dyplomatycznej podróży Hollande'a doszło do konfliktu rosyjsko-tureckiego, który pod znakiem zapytania postawił wszystkie jego wysiłki. Nadal nie wiadomo, jak on się zakończy, a Ankara – przynajmniej formalnie – jest sojusznikiem Francji w NATO.
Znalezienie rozwiązania konfliktu utrudnia to, że przywódcy obu krajów – i Rosji, i Turcji – są charakterologicznie bardzo do siebie podobni. Obaj na przykład przywiązują ogromną wagę do kwestii zachowania twarzy, głównie na użytek polityki wewnętrznej. W efekcie, gdy Władimir Putin zażądał od Ankary przeprosin za zestrzelenie rosyjskiego samolotu i wypłaty odszkodowania, Recep Erdogan odpowiedział: „Jeśli ktoś powinien przepraszać, to nie my". Zapowiedział, że każda następna maszyna naruszająca granice Turcji też zostanie zestrzelona.
W tej sytuacji Moskwa zaczęła wzmacniać samolotami i systemami S-400 obronę przeciwlotniczą swoich baz na terenie Syrii, leżących w pobliżu tureckich granic. Tym razem Waszyngton przestrzegł ją, że broń tak nowoczesna i o tak dużym zasięgu jak S-400 (ponad 400 km) zmienia równowagę sił w całym regionie.