Na Białorusi rozpoczęły się przedterminowe wybory prezydenckie, które zakończą się 11 października. Na oddanie swojego głosu Białorusini będą mieli aż sześć dni. Oficjalnie przedterminowe wybory mają służyć tym, którzy nie mają możliwości zagłosować w niedzielnych wyborach. Dzięki temu białoruski reżim zwiększa frekwencję. Ponieważ, jak mówi szefowa Centralnej Komisji Wyborczej tego kraju Lidia Jarmoszyna: „frekwencja jest ważniejsza od wyniku wyborów". Białoruskie media informują, że wszyscy pracownicy przedsiębiorstw państwowych, urzędów oraz służb mundurowych otrzymali nakaz głosowania w przedterminowych wyborach.

Prezydent Białorusi Aleksander Łukaszenko startuje w tych wyborach po raz piąty. Dotychczas żadna z jego wygranych, pomijając pierwszą w 1994 roku, nie została uznana przez Zachód oraz międzynarodowe organizacje obserwujące wybory. Od ponad dwudziestu lat obserwatorzy wskazują na systematyczne łamanie pław człowieka, tłumienie inicjatyw demokratycznych, brak wolnych mediów oraz represje wobec demokratycznej opozycji w tym kraju.

W tegorocznych wyborach, poza urzędującym prezydentem, startuje szef prorosyjskiej Liberalno-Demokratycznej Partii Siarhej Hajdukiewicz, naczelny ataman i szef stowarzyszenia „Białoruscy Kozacy" Mikałaj Ułachowicz oraz Tatiana Karatkiewicz, popierana przez kampanię „Mów Prawdę". Ostatnia startując w wyborach miała poparcie części demokratycznej opozycji. Poparcie to jednak straciła po wypuszczeniu z więzienia byłego kandydata na prezydenta w wyborach 2010 roku Mikałaja Statkiewicza, którego Łukaszenko ułaskawił kilka tygodni temu.

Statkiewicz oraz inni liderzy białoruskiego ruchu demokratycznego co tydzień organizują manifestacje w centrum Mińska i domagają się wolnych wyborów. Zapowiadają akcję protestacyjną dzień przed wyborami, która ma się rozpocząć już w sobotę 10 października.

W związku z wyborami prezydenckimi funkcjonariusze białoruskiego MSW zostali postawieni w stan gotowości oraz zwiększyła się liczba patrolujących ulice milicjantów.