Prezydent Władimir Putin przedstawił dokument, stojąc w deszczu na nabrzeżu wojennego portu w Bałtijsku, w pobliżu polskiej granicy. Nie ukrywał, że jest on antyamerykański.
Zgodnie z nim rosyjska flota wzmocni swoją obecność na Oceanie Atlantyckim, „co jest związane z rozszerzaniem NATO na wschód i tworzeniem jego infrastruktury obok naszych granic" – powiedział Putin.
Nie wiadomo jeszcze, czy i jak zmieni się obecność rosyjskiej floty w głębi Atlantyku, na przykład w pobliżu wysp brytyjskich czy wybrzeży USA. Putin zapowiedział za to rozbudowę jej baz na Krymie i „w Kraju Krasnodarskim", czyli dodatkowego portu Floty Czarnomorskiej w Noworosyjsku.
Ale nowa „doktryna" przewiduje też znaczne wzmocnienie Floty Północnej (z bazą w Murmańsku), co łączy się z trwająca już rok rozbudową łańcucha baz i lotnisk wojskowych na arktycznym wybrzeżu Rosji aż po Czukotkę. Od pięciu lat Moskwa zgłasza coraz natarczywiej pretensje do bogatych w surowce rejonów podbiegunowych. O ile jednak rosyjskie oddziały specjalne i lotnictwo mogą się już obecnie dostać do miejsc swojego stacjonowania, o tyle flota ma kłopoty, ponieważ nie ma lodołamaczy, które przeprowadziłyby ją przez zamarznięte morza. Wicepremier Dmitrij Rogozin zapowiedział, że rozpoczęto już budowę trzech atomowych lodołamaczy dla wojska, ale wejdą one do służby dopiero w latach 2017–2020.
Jednocześnie „doktryna" zapowiada również pojawienie się rosyjskich okrętów wojennych na Oceanie Indyjskim i na wodach wokół Antarktydy.