Trudny czas dla Łukaszenki

Niewykluczone, że jeszcze w tym roku białoruski prezydent będzie musiał się zmierzyć z buntem społecznym.

Aktualizacja: 14.07.2015 07:09 Publikacja: 12.07.2015 20:59

Trudny czas dla Łukaszenki

Kiedy przekracza się białoruską granicę, nic nie wskazuje na to, że wjeżdża się do kraju, w którym od ponad dwóch dekad panuje „ostatnia dyktatura w Europie". Szerokie, zadbane drogi, czyste ulice miast, wypełnione produktami sklepy i uśmiechnięci, gościnni ludzie. Wszystko uroczo i pięknie, lecz gdy zaczyna się rozmawiać z mieszkańcami białoruskich miast, okazuje się, że uśmiech na ich twarzach nie zawsze jest szczery. Niewiele powodów do radości mają mieszkańcy białoruskiej prowincji i nie jest to związane z trudną sytuacją polityczną w tym kraju, ponieważ, jak mówią, polityka ich najmniej obchodzi.

Katastrofa na prowincji

– Pracuję na 2/3 etatu w kołchozie i zarabiam zaledwie 1,5 mln białoruskich rubli [około 400 zł] miesięcznie, które są wypłacane w kilku ratach. To nie jest jeszcze najgorzej, ponieważ w pobliskich przedsiębiorstwach ludzie w ogóle nie otrzymują wypłat od kilku miesięcy – mówi w rozmowie z „Rz" pracownik jednego z państwowych gospodarstw wiejskich z okolic miejscowości Miadziół niedaleko granicy z Litwą.

Przeżyć za te pieniądze jest dużym wyzwaniem. Ceny są podobne do polskich, a niektóre produkty (np. wyroby mięsne) są o kilkanaście procent droższe. Biorąc pod uwagę czynsz, który np. za dwupokojowe mieszkanie na białoruskiej prowincji wynosi równowartość 100 zł, utrzymać się za tak niską wypłatę jest wręcz niemożliwe.

W dodatku na początku kwietnia Aleksander Łukaszenko podpisał ustawę „o pasożytnictwie". Zgodnie z nią obywatele Białorusi oraz cudzoziemcy mieszkający w tym kraju na stałe, którzy od 1 stycznia 2015 r. nie odprowadzają podatków lub pracują mniej niż 183 dni kalendarzowe w roku, są zobowiązani do wniesienia rocznej opłaty w wysokości 3,6 mln rubli białoruskich (około 900 zł). Nie pozostaje nic innego, jak pracować za darmo dla państwa, by nie dołączyć do szeregów białoruskich „pasożytów".

Według danych białoruskiego Państwowego Komitetu Statystycznego tylko w powiecie miadzielskim kilkanaście przedsiębiorstw (rolnicze i budowlane) od ponad pół roku nie wypłaca swym pracownikom pensji.

W całym kraju na swoje pieniądze od miesięcy czeka prawie 100 tys. ludzi. To sporo, jeżeli wziąć pod uwagę, że na Białorusi mieszka niespełna 10 mln osób, z których ponad połowa nie jest w wieku produkcyjnym. Przy tym nie jest tajemnicą, że oficjalne statystyki są zaniżone.

– Ofiarami przestarzałego i upadającego modelu białoruskiej gospodarki w tym roku może być co najmniej 170 tys. pracowników państwowych zakładów znajdujących się w stanie niewypłacalności. Białoruska gospodarka przeżywa recesję, co znacząco odbija się na rynku pracy – mówi „Rz" znany białoruski ekonomista Jarosław Romanczuk.

– Po raz pierwszy od ponad 17 lat PKB Białorusi tylko za pierwszy kwartał tego roku zmniejszył się o ponad 2 proc. – dodaje.

Na pogarszającą się sytuację gospodarczą narzekają również mieszkańcy białoruskiej stolicy, gdzie znajdują się największe przedsiębiorstwa tego kraju, zatrudniające setki tysięcy ludzi.

– Cały białoruski przemysł samochodowy i maszynowy stanął w martwym punkcie. Place wypełnione są autobusami, traktorami i ciężarówkami. Przestali je kupować rosyjscy odbiorcy, gdyż Rosja przeżywa kryzys – mówi „Rz" szef niezależnych białoruskich związków zawodowych Hienadź Fiadynicz. – Pracownicy tych zakładów już od kilku miesięcy pracują zaledwie kilka dni w tygodniu i otrzymują miesięcznie około 2 mln rubli (500 zł).

Poziom niezadowolenia społecznego rośnie więc z każdym dniem i wybuch masowych buntów pracowników jest jedynie kwestią czasu – konkluduje. Jak twierdzi Fiadynicz, pracownicy zakładów z całej Białorusi zwracają się do jego organizacji z prośbą o pomoc prawną i przyłączają do związków zawodowych.

Najmniej szczęścia mają ci pracownicy mińskich zakładów, którzy wynajmują mieszkania. Wynajęcie kawalerki w białoruskiej stolicy to wydatek 350 dol. – w tej walucie odbywają się transakcje.

– Ludzie nie mają pieniędzy i utrzymują się wyłącznie z oszczędności. Tylko w ciągu ostatnich kilku miesięcy obywatele wymienili w kantorach ponad 300 mln dol. – mówi Fiadynicz.

Przed wyborami

W październiku tego roku na Białorusi odbędą się wybory prezydenckie. Pogarszająca się sytuacja gospodarcza najbardziej powinna niepokoić rządzącego od ponad dwóch dekad prezydenta tego kraju. Jeżeli dotychczas na powyborcze manifestacje wychodziła przeważnie niezadowolona z wyników młodzież i inteligencja, to w tym roku dołączyć do nich mogą zbuntowani pracownicy przemysłu ciężkiego.

Według ostatnich sondaży niezależnego białoruskiego ośrodka NISEPI Aleksander Łukaszenko ma poparcie jedynie 37 proc. Białorusinów. Co czwarty pytany o zdanie zagłosowałby w wyborach na opozycyjnego kandydata. Co ciekawe, wybierając między ograniczeniem niepodległości kraju na korzyść Rosji a poprawą sytuacji gospodarczej, prawie 60 proc. Białorusinów wybiera drugie.

– Poziom zaufania do władzy na Białorusi rzeczywiście maleje i nie można wykluczać  żadnego scenariusza, wydarzeń w trakcie wyborów prezydenckich – mówi „Rz" jeden z kluczowych białoruskich politologów Waler Karbalewicz. – Władze będą się odwoływać do sytuacji na Ukrainie i straszyć chaosem, jaki tam panuje – wskazuje.

Tradycyjnie przed wyborami prezydenckimi Aleksander Łukaszenko próbuje polepszyć stosunki z Zachodem. Mimo że od 15 lat społeczność międzynarodowa ma bardzo poważne zastrzeżenia co do uczciwości wyborów, za każdym razem udaje się prezydentowi te stosunki reaktywować. Tym razem pomogła sytuacja na Ukrainie, gdzie białoruski prezydent wystąpił w roli mediatora i udostępnił swoją stolicę do rozmów międzynarodowych w sprawie uregulowania kryzysu w Donbasie. Dzięki temu wyszedł z izolacji i ponownie rozpoczął dialog z Unią Europejską i USA. Co ciekawe, w tym roku po raz pierwszy zrezygnował z udziału w paradzie w Moskwie z okazji 70. rocznicy zakończenia II wojny i pozostał w Mińsku, by uczestniczyć we własnej defiladzie.

– Od ponad dwóch dekad słyszymy, że bliski jest koniec władzy Aleksandra Łukaszenki, lecz za każdym razem wychodzi on na prostą i udaje mu się przekonywać swoich zachodnich partnerów – mówi „Rz" białoruski ekonomista Aleś Alachnowicz, wiceprezes warszawskiego instytutu CASE Belarus. – Prowadząc dialog z Zachodem, Łukaszenko liczy przede wszystkim na to, że Rosja po raz kolejny zapłaci za tak zwaną przyjaźń i wznowi wstrzymane [w związku z kryzysem] dofinansowywanie białoruskiej gospodarki  – dodaje.

Kiedy przekracza się białoruską granicę, nic nie wskazuje na to, że wjeżdża się do kraju, w którym od ponad dwóch dekad panuje „ostatnia dyktatura w Europie". Szerokie, zadbane drogi, czyste ulice miast, wypełnione produktami sklepy i uśmiechnięci, gościnni ludzie. Wszystko uroczo i pięknie, lecz gdy zaczyna się rozmawiać z mieszkańcami białoruskich miast, okazuje się, że uśmiech na ich twarzach nie zawsze jest szczery. Niewiele powodów do radości mają mieszkańcy białoruskiej prowincji i nie jest to związane z trudną sytuacją polityczną w tym kraju, ponieważ, jak mówią, polityka ich najmniej obchodzi.

Pozostało 90% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Kup teraz
Świat
Wojna Rosji z Ukrainą. Dzień 765
Świat
Wojna Rosji z Ukrainą. Dzień 764
Świat
Wojna Rosji z Ukrainą. Dzień 763
Świat
Pobór do wojska wraca do Europy. Ochotników jest zbyt mało, by zatrzymać Rosję
Świat
Wojna Rosji z Ukrainą. Dzień 762