Zawsze gdy przekraczam Ural i symboliczny 1756 kilometr za Moskwą, szukam jakichś symbolicznych atrybutów, dookreślników, precyzyjnych definicji, żeby tę Europę od Azji oddzielić. Już sporo lat temu napisałem zdanie, którym podpieram się do dzisiaj: „Azja zaczyna się tam, gdzie mężczyźni odpoczywają kucając, a kobiety nie odpoczywają wcale". Ural z obu stron wygląda tak samo. Sosny identyczne. Ludzie też.
Cywilizacja, jej pierwsze zręby, przekroczyła granice, za którą jest już tylko Sybir, dopiero w połowie XVIII wieku. Później na wschód raczej zsyłano, niż się tam dobrowolnie wybierano. Prawdziwe otwarcie przed człowiekiem bezkresu sięgającego po Pacyfik można był ogłosić dopiero, gdy tory Kolei Transsyberyjskiej dotarły do Władywostoku w 1916 roku. Elektryfikację całej trakcji zakończono... 13 lat temu!
Niektórzy polscy podróżnicy-megalomani jeszcze kilka lat temu swe samochodowe podróże na Ocean Spokojny nazywali „podróżą stulecia". Oj... Sporo w tym przesady. W rzeczywistości nie taka Syberia straszna. Do Władywostoku lub Magadanu można dojechać trabantem, rowerem (z hulajnogą może byłby czasem kłopot). Nawet zimą szlak jest przejezdny.
Syberia ma też inne, szersze znaczenie dla Polaków. Kojarzy nam się z cierpieniem, karą za niepodległościowe dążenia. Mimo to ci, którzy tu byli, Syberię w rzeczywistości pokochali - z Józefem Piłsudskim na czele. Jej ogrom, potęga tutejszej przyrody, pobudza wyobraźnię i czyni podróż zauralską czymś tajemniczym, niebezpiecznym, ale i romantycznym.
My, uczestnicy I Rajdu Wenecja-Pekin, skupimy się na opisywaniu Syberii w drodze powrotnej, gdy w sierpniu przemierzymy ja całą od Zabajkala. Teraz zasuwaliśmy szybko, wyprzedzając nawet na zakazie. Wjechaliśmy w krainę białej brzozy i mokradeł. Czelabińsk ominęliśmy nową obwodnicą i w kilkanaście godzin byliśmy na Kazachskiej granicy. Musimy się spieszyć, żeby na szlaku Marka Polaka dogonić trzy załogi, które już buszują w Kirgizji.