Gwoli ścisłości: wbrew powszechnemu, aczkolwiek mylnemu, przekonaniu popularne andrzejki nie przypadają 30 listopada, w dniu św. Andrzeja, patrona Szkocji, a także Rosji, lecz w noc z 29 na 30 listopada. Przynajmniej wtedy świętowali je nasi pradziadowie, dla których były ostatnią okazją do hulanki przed adwentem (mieszczą się w nim cztery niedziele przed Bożym Narodzeniem).
„Na świętego Andrzeja dziewkom z wróżby nadzieja". Najstarsza polska wzmianka o andrzejkowych obrzędach wyszła spod pióra Marcina Bielskiego w 1557 roku.
Historycy spierają się (bez widoków na porozumienie) o pochodzenie tego obrzędu – w grę wchodzą starożytna Grecja i Germania, ale niezależnie od naukowych ustaleń, dziewczyny wysiewały w garnkach konopie albo len, które zagrabiały męskimi portkami w nadziei, że to im pomoże w zamążpójściu. Nie będąc pewnymi skuteczności tego zabiegu, wzmacniały go innymi: pościły, aby przyśnił im się anioł i ukazał narzeczonego. Ścinały latem gałązki drzew owocowych – jeśli zakwitały na św. Andrzeja, weselisko było pewne, a ponieważ ewenement taki prawie nigdy się nie zdarzał, chętne do stanu małżeńskiego sięgały po pewniejsze środki.
Tak, oczywiście, lanie ołowiu; właśnie ołowiu, a nie wosku, w szlacheckich dworkach i kmiecych chatach bowiem łatwiej było w dawnych, żołnierskich czasach o ołów, z którego kule odlewali w zasadzie wszyscy – powołani do obrony ojczyzny, dóbr pana dziedzica i kłusujący w dobrach pana dziedzica, natomiast wosk był drogi i przeznaczony do bogobojnych celów, na świece do kościoła i alkierza, gdy się trafił znamienitszy gość.
A jednak czas zrobił swoje, dziś już rusznice wiszą z rzadka nad łóżkami, na andrzejki leje się nie ołów, ale też nie wosk, lecz parafinę. Z kształtu zastygłej masy wróży się, kto będzie wybranym, jakiego zawodu, postury.