Patrzyłem na Maraton Warszawski i towarzyszące mu biegi z jakąś wewnętrzną satysfakcją. Tysiące ludzi połączonych wspólną pasją. To zaczyna się rano w metrze. Wiele osób jedzie już przygotowanych do biegu, z numerami przyczepionymi do koszulek. Patrzą na siebie, swoje buty, zegarki, pulsometry, ale jakoś tak inaczej niż jeszcze kilkanaście lat wcześniej, kiedy o wszystko było trudno. Nie ma podziałów na tych, których stać na dobry sprzęt i gadżety, oraz takich, którzy nie mogą sobie na to wszystko pozwolić.
Jest tak jak w piłce: tam sprzęt nie gra, tu – nie biega. Liczy się człowiek. Wszyscy dostaną identyczne medale. Kiedy będą wracać tym samym metrem, na szyjach będą dumnie prezentować medale, wzbudzające zainteresowanie i szacunek innych podróżnych.
Biegi są jedną z nielicznych form rywalizacji, w których przeciwnikiem nie jest druga osoba. To rodzaj alpinizmu na ulicy. Tam pokonujesz górę, tutaj walczysz z kilometrami i ze sobą. Tych, którzy przyjeżdżają po zwycięstwo i nagrody, 99 procent uczestników maratonu nawet nie zobaczy. Wyruszą na trasę z pierwszej linii i pierwsi do niej dotrą. Pozostali mają do pokonania tylko siebie, czyli tak naprawdę – czas.
Ja już nie biegam. Zakończyłem „karierę", nim ją rozpocząłem, półmaratonem od pomnika ku czci poległych stoczniowców w Gdańsku do pomnika w Gdyni. To było w roku 1990, podczas igrzysk z okazji dziesiątej rocznicy powstania „Solidarności". Miałem jakiś beznadziejny czas, znacznie poniżej możliwości. Źle rozłożyłem siły, bałem się, że nie wytrzymam, i kiedy zacząłem biec szybciej, było już za późno. Nie mam nawet medalu, bo wtedy ich jeszcze wszystkim uczestnikom nie dawano. Nie mogłem też wziąć rewanżu na organizmie, ponieważ nie było po temu okazji.
W ubiegłym roku w samej tylko Warszawie odbyło się ponad 150 biegów masowych. Mniej więcej jeden co drugi dzień. Każdy może sobie wybrać, jaki chce. W zależności od dystansu, miejsca, nazwy nawet. Od Żołnierzy Wyklętych po ogród zoologiczny. Mają więc przy okazji walor edukacyjny. Już od kilku lat popularna jest też tzw. turystyka biegowa. Z uczestnikami maratonów i półmaratonów jeżdżą członkowie ich rodzin, żeby przy okazji pozwiedzać Warszawę, Berlin, Paryż, Budapeszt, Londyn... Na targach organizowanych na Stadionie Narodowym przy okazji Maratonu Warszawskiego znalazły się stoiska organizatorów biegów w innych miastach – od Łodzi po Rzym. I już parę osób zaczęło patrzeć, jak w kwietniu 2016 roku najtaniej dotrzeć do stolicy Włoch.