Korespondencja z Warny
Dobrze, że zdecydowana większość naszych reprezentantów nie pamięta dokładnie mistrzostw w Moskwie, osiem lat temu, gdzie Belgowie, wówczas kopciuszek na salonach, przetrzepali nam skórę. W głównej roli występował wtedy 20 letni, leworęczny atakujący Gert Van Valle, który również tu, w Warnie, zdobył dla Belgów najwięcej punktów, na szczęście tylko 9.
Ten mecz w niczym nie przypominał tamtego w Moskwie. Wtedy drużyna wicemistrzów świata Raula Lozano zwyczajnie się pogubiła, ta pokazała, że mistrzostwo świata zdobyte rok temu zobowiązuje. W pierwszym secie Belgowie, drużyna, która dwa lata temu w ME pokonała Włochów, a przed rokiem w MŚ dopiero w tie breaku uległa Amerykanom i Francji, nie miała wiele do powiedzenia. Polacy zniszczyli ich serwisem, a Mateusz Mika atakiem. Nawet jest demony z Moskwy gdzieś się czaiły, to zostały skutecznie przegonione.
Mika grał od początku, podobnie jak Karol Kłos, który na środku bloku zastąpił narzekającego na bóle pleców Piotra Nowakowskiego. Rafał Buszek zastąpiony przez Mikę pojawił się na boisku pod koniec meczu i trener Stephan Antiga był z niego zadowolony. Tak samo jak z pozostałych graczy. Ale chwaląc wszystkich za odporność psychiczną i agresywną grę szczególnie wyróżnił jednak Mikę, który skończył większość ataków.
Co ciekawe, Antiga był też zadowolony, że drugi set miał tak wyrównany przebieg. Polacy przegrywali 19:21, w pewnym momencie, gdyby challenge był korzystny dla rywali, to wynik mógłby być dla nich jeszcze korzystniejszy. Na szczęście tak się nie stało. W grze na przewagi twardsi byli polscy mistrzowie świata. Ostatni punkt zdobył nasz kapitan, Michał Kubiak, serwisem żywcem wziętym z kosmicznego arsenału chińskich pingpongistów. Serwis z boczną, uciekającą rotacją był godny profesorskiej ręki. Oby takich jak najwięcej.