Ułaskawienie ministra Mariusza Kamińskiego przez prezydenta Rzeczypospolitej Polskiej Andrzeja Dudę wywołało wiele różnych komentarzy i wątpliwości. W większości miały one charakter polityczny, czego oczywiście można się było spodziewać. Jak słusznie zauważył prezydent, cokolwiek w tej sprawie by się zadziało, cokolwiek by się zrobiło – wszystko mogło zostać uznane za mające aspekt polityczny. Jednak decyzja prezydenta wywołała także (a jakże) dyskusje wśród prawników. Choćby na łamach „Rzeczpospolitej" pan mecenas Tomasz Ludwik Krawczyk w artykule „Ułaskawienie nieskazanego Mariusza Kamińskiego a konstytucja" stara się dowodzić, że decyzja prezydenta Rzeczypospolitej Polskiej była błędna, opierając się przy tym na znaczeniu terminu „prawa łaski" w języku potocznym (naturalnym). Twierdzi, że skoro słownikowa definicja łaski to „darowanie lub złagodzenie kary" (z czym notabene trudno się zgodzić, bo inną słownikową definicją łaski jest „czyjaś przychylność, wspaniałomyślność", której zastosowanie w okolicznościach niniejszej sprawy zamykałoby spór, albowiem łaskawość prezydenta może właśnie dotyczyć choćby uwolnienia od przykrych dolegliwości związanych z prowadzeniem postępowania karnego w drugiej instancji i potencjalnym skazaniem), zatem jeżeli wyrok jest nieprawomocny, to nie ma kary, a w konsekwencji możliwości zastosowania aktu łaski. Dalej wywodzi, że to, co uczynił prezydent, stanowiło przyznanie „immunitetu", a nawet przydanie Mariuszowi Kamińskiemu „bondowskiej licencji na zabijanie".
To jednak nie wszystko, gdyż autor na koniec wzywa Sąd Okręgowy, aby odmówił „umorzenia postępowania karnego" i merytorycznie rozpoznał apelację, wskazując przy tym, że byłoby to lepsze dla Mariusza Kamińskiego, który „mandat do sprawowania funkcji publicznych wywodziłby wówczas z oceny niezawisłego sądu, a nie z posiadania wpływowych kolegów" (sic!) oraz że przyczyni się to do „budowy w Polsce państwa prawa".
Niestety, w żadnym aspekcie powyższych twierdzeń nie mogę się zgodzić z ich autorem, gdyż ten ograniczony do słownikowego znaczenia słowa „łaski" wywód niezwykle spłyca i ogranicza poruszane zagadnienie, a przez to prowadzi do całkowicie błędnej konkluzji. Nie bierze on pod rozwagę bowiem ani historycznie ukształtowanej instytucji prawa łaski, ani konstytucyjnej roli prezydenta, których uwzględnienie przy takiej analizie jest nieodzowne. Nadto ograniczenie się do wykładni językowej jest dopuszczalne tylko wtedy, gdy jej rezultat nie budzi wątpliwości. Jak zaś wskazałem powyżej, słowo „łaska" ma co najmniej kilka synonimicznych znaczeń. Nie ukrywam także, że o ile prowadzenie sporu na argumenty jest ze wszech miar uprawnione, pożądane i rozwijające (choć stanowisko pana mecenasa jest całkowicie błędne), o tyle wzywanie Sądu Okręgowego do niewykonywania swoich obowiązków i wywodzenie z decyzji sądu mandatu do wykonywania jakiejkolwiek funkcji budzi niemałe zdziwienie i zaskoczenie. Ale po kolei.
Geneza praw łaski
Od zarania dziejów władza sądownicza była domeną władcy, który wykonywał ją osobiście bądź przez wyznaczonych przez siebie urzędników. Jego wola nie była niczym ograniczona, co oznaczało, że sprawcę mógł ukarać albo w dowolnej chwili uwolnić od odpowiedzialności. Mógł to uczynić nawet wtedy, gdy wyznaczony przez niego urzędnik pierwotnie ukarał sprawcę czynu zabronionego lub podjął wszelkie działania, aby to uczynić. Był to swoisty przejaw prawa łaski stanowiący genezę istniejącej po dziś dzień instytucji. O ile z upływem czasu i wzrastaniem roli i znaczenia poszczególnych warstw społecznych (możnowładztwa, szlachty) omnipotencja władcy w zakresie karania i wymierzania wyroków ulegała jednak stopniowemu ograniczaniu i wyłączaniu spod jego władztwa, o tyle prawo łaski co do zasady wciąż pozostawało jego osobistym uprawnieniem.
Stanu tego nie zmieniła nawet rozwijająca się głównie pod wpływem myśli Monteskiusza idea trójpodziału władzy, oddająca wszak pełną władzę sądzenia niezależnym od władcy sądom. Zachwalając rozdzielenie prawa do sądzenia i prawa do rządzenia oraz wskazując negatywy łączenia ich w jednym ręku despoty, Monteskiusz pisał: „Więcej jeszcze: straciłby najpiękniejszy przywilej naczelnej władzy, mianowicie prawo łaski. Byłoby niedorzeczne, aby wydawał i uchylał wyrok; nie chciałby znaleźć się w sprzeczności sam ze sobą. W dodatku mąciłoby to wszystkie pojęcia; nie wiedziałoby się, czy podsądnego uznano niewinnym czy też ułaskawiono".