Tydzień temu, we wtorkowy wieczór, prezydent Andrzej Duda ułaskawił Mariusza Kamińskiego i byłych funkcjonariuszy CBA skazanych (nieprawomocnie) w związku z tzw. aferą gruntową. Uzasadniając decyzję głowy państwa, jego prawnicy tłumaczyli, że prezydent zastosował prawo łaski, korzystając z prerogatywy określonej w art. 139 Konstytucji RP. Przepis ten stanowi: „Prezydent Rzeczypospolitej stosuje prawo łaski. Prawa łaski nie stosuje się do osób skazanych przez Trybunał Stanu". Ten argument nie przekonał jednak części prawników, którzy twierdzili, że prezydent, bojąc się decyzji sądu II instancji, postanowił chronić partyjnego kolegę. – To bezprecedensowa ingerencja w działalność polskiego wymiaru sprawiedliwości – uważają przeciwnicy ułaskawienia Kamińskiego.

W grupie ekspertów pojawił się też trzeci głos: decyzja prezydenta jest zgodna z prawem, choć sprzeczna z obyczajem. Od wtorku przez kilka dni wszystkie media rozkładały sprawę ułaskawienia na czynniki pierwsze. W jednej stacji czy dzienniku prezydent miał rację, w drugiej – złamał prawo. Ocena zależała od tego, kto w sprawie zabierał głos. Pytanie tylko, co z tego zrozumieli widzowie, słuchacze lub czytelnicy, którzy z prawem, a już na pewno jego interpretacją, mają rzadko albo wcale do czynienia. Niewiele, a szkoda. Prawo łaski to instytucja szczególna, przeznaczona dla obywatela, który złamał prawo, ale jego sytuacja była wyjątkowa. Nie będzie więc chyba niczym szczególnym żądanie, żeby przepisy regulujące tę instytucję były jasne, przejrzyste i precyzyjne do granic możliwości. Dzięki temu zwykły Kowalski, który złoży wniosek do prezydenta, będzie wiedział, czy i kiedy może liczyć na akt łaski. Gdyby w ostatniej głośnej sprawie byłego szefa CBA wszystko było jasne, społeczeństwo przez kilka dni nie żyłoby „aferą ułaskawieniową". Jednocześnie prezydent jako głowa państwa nie słyszałby zarzutów, że pomógł partyjnemu koledze...