Przedwyborcze obietnice nie do spełnienia

Nawet bez fachowej pomocy wróżki można przewidzieć, że przedwyborcze obietnice są nie do spełnienia, bo skarbiec świeci pustkami – pisze Aleksander Tobolewski.

Publikacja: 10.10.2015 14:00

Foto: Fotorzepa, Marian Zubrzycki

Przez jakiś czas będzie można wyborcom wciskać, że wszystko, czego nowy rząd nie może spełnić, choć obiecał, jest winą poprzedniego rządu. Gdyby zaś pozostała ta sama ekipa, powie, że sytuacja finansowa (za którą nigdy rząd nie odpowiada) lub zewnętrzne okoliczności powodują, iż mimo najlepszych chęci, konfitur dla społeczeństwa nie będzie. I trzeba znaleźć tematy zastępcze, które przekonają społeczeństwo, że rząd jest cacy, tylko ci z (UE, kapitaliści, bogaci, nacjonaliści, ISIS – odpowiednie wstawić) są odpowiedzialni za wszelkie zło.

Doraźna polityka a zarządzanie państwem

W krajach z doświadczeniem w politycznych zagrywkach takie zachowanie nie dziwi. Różnice między krajami ze starymi instytucjami demokratycznymi a krajami z nową demokracją zaczynają się objawiać na początku cyklu politycznego. W starej demokracji sprawy polityki są daleko od spraw zarządzania państwem, jego ekonomią, prawem i codziennością mieszkańców. Kadra urzędników w dobrze ukorzenionych demokracjach dostaje po prostu nowych szefów (ministrów, czasem wiceministrów), którzy z reguły nie znają się na tym, co mają robić, i przechodzą szybkie szkolenie, jak doświadczonym urzędnikom za bardzo nie przeszkadzać. Tak jest w Wielkiej Brytanii czy we Francji. Trochę inaczej w państwach federalnych, które mają wypracowany własny schemat działania. Fakt, że zmienia się rząd, rzadko ma wpływ na sposób załatwiania spraw codziennych i drobnych, które polityków po prostu nie interesują. Niestety, w Polsce nie ma ani prawidłowej etyki urzędniczej, ani wyrobionych przez biurokrację standardów. Przypomina mi się dowcip, jak Amerykanin komplementował Anglika, że w Londynie są piękne trawniki, i pytał, jak to uzyskać. Odpowiedź była prosta: kosić raz na miesiąc przez 150 lat. I tak jest z administracją niższego i średniego szczebla w każdym kraju.

Polscy politycy, którzy są dobrymi działaczami społecznymi, chyba nie wiedzą, że każda ich ingerencja w działalność skomplikowanej maszyny biurokracji jest nie tylko niepotrzebna, ale wręcz szkodliwa. Każdy nowy szef mianuje nowych bossów w ramach „odnawiania" administracji. Zapominają o ładnym polskim przysłowiu: „dłużej klasztora niż przeora". I tak, co cztery lata wielkie roszady w urzędach. Biurokracja nie zawsze jest szkodliwa, ale po kolejnym tajfunie jedynym życzeniem urzędników jest przeczekanie następnych spadochroniarzy. Doskonały serial BBC wyprodukowany w latach 80. „Tak, panie ministrze /Tak, panie premierze" pokazuje w satyryczny sposób funkcjonowanie służby cywilnej w Wielkiej Brytanii. Jeśli był nadawany w Polsce, to proponuję wprowadzić go jako obowiązkowy dla nowych ministrów i wiceministrów.

W Polsce były i są próby naprawiania administracji. Pojęcie „służba cywilna" odnosi się do pracowników wybieranych i awansowanych na podstawie kryteriów merytorycznych, zasług i stażu pracy weryfikowanych w trakcie egzaminów sprawdzających. Jest tylko jeden problem: jeśli się chce wprowadzać system działający w innych krajach, to trzeba go dostosować do polskiej rzeczywistości. A tego nie zrobiono albo poprawiano wzorce nie tam, gdzie to było potrzebne. Nie oszukujmy się, o zatrudnieniu na wyższych i średnich stanowiskach bardzo często decyduje nepotyzm, odwzajemnienie za otrzymane korzyści, protekcjonizm. Jeśli nie można zatrudnić kogoś w służbie cywilnej, a chce się go mieć, to zatrudnia się go poza służbą cywilną. Według ostatnich dostępnych dla mnie danych mniej niż 6 proc. zatrudnionych w administracji można było zaliczyć do służby cywilnej.

Jednym z przykładów jest stosowanie właśnie egzaminów, którymi można bardzo łatwo manipulować. Nie ma wystarczającej preselekcji kandydatów na podstawie merytorycznej wiedzy, zasług, stażu pracy. Uważa się, że egzaminy załatwią wszystkie niedoskonałości. Na dowód, że egzaminy dobrze spełniają swoją funkcję, było odrzucenie wykształconej pani doktor, która oblała egzamin na prezesa ZUS. I jakie z tego wyciągnięto wnioski? Bardzo proszę: dzięki egzaminom udało się wyeliminować osobę niekompetentną! A to nie kwestia egzaminu, tylko wcześniejszego przesiewu kandydatów, co w USA nazywa się przewentylowaniem. Zamiast egzaminu należało najpierw „prześwietlić" kandydatkę. (Według mnie była bez szans od samego początku, nie mając ani odpowiedniego zaplecza fachowego i odpowiedniego stażu pracy, ani wpływowych protektorów).

Pani doktor habilitowana

Znam doktor habilitowaną, która podeszła do egzaminu na stanowisko dyrektora urzędu, podpierając się dorobkiem naukowym. Tyle że jej teoretyczne przygotowanie było zupełnie niekompatybilne z przyszłymi zadaniami. Zdała, bo w komisji miała znajomych, którzy tytułami naukowymi nie dosięgali jej do pięt. Po objęciu stanowiska szeregowi pracownicy musieli tłumaczyć pani doktor habilitowanej zarówno proste, jak i bardziej skomplikowane zagadnienia, o których nie miała pojęcia. Miała za to większą pensję i gabinet, z którego najczęściej nie korzystała, bo gdy tylko było można, znikała z urzędu. Większość jej spraw w urzędzie spadała na pracowników niskiego szczebla. Z rozmów z kolegami wiem, a i prasa podaje, że takich przypadków jest dużo więcej.

Z obsadzaniem średnich stanowisk w administracji jest po prostu źle. Bardzo często osoby z doskonałą wiedzą wypychane są na emeryturę, by zwolnić stanowiska dla młodych. Ci zaś dostają śmieszną płacę, jednak cieszą się, że w ogóle pracę mają. A zwierzchnicy raportują, że zmniejszyli koszty, za co są chwaleni na górze i dostają nagrody. Kto cierpi? Obraz urzędu, obsługa klientów, ba, często nawet bezpieczeństwo ludzi. Według papierów i procedury wszystko jest w porządku. Otóż nie jest.

Osobiście zetknąłem się z założeniem, że każdy może wszystko wyczytać w internecie. Może młodzi ludzie, którzy urodzili się z komórką w ręku. Tyle tylko, że są miliony ludzi, którzy:

a) nie mają dostępu do internetu;

b) nawet gdyby mieli, na niewiele by im się przydał.

Pokazywanie w telewizji staruszka, który w wieku 98 lat pisze programy komputerowe, tylko upewnia młode pokolenie, że wszyscy mogą. Nie mogą. Stąd na przykład kolejki w ZUS, bo emeryci wolą pojechać do urzędu czy zadzwonić, wierząc, że tylko w ten sposób dostaną prawidłowe informacje. Tylko nikt nie bierze pod uwagę, że jest to n-ta odpowiedź pracownika ZUS w danym dniu. Z infolinii ZUS skorzystało w 2014 r. ponad 2,6 mln osób.

Niedawno w Kanadzie sprawdzono, jak fiskus obsługuje klientów przez telefon. Aż 30 proc. porad było błędnych. I nie ma co się dziwić, bo udzielają ich osoby młode, niemające wystarczającego doświadczenia. Obsługa przy okienku nie jest lepsza od telefonicznej. Często przepracowana, zmęczona urzędniczka odpowiada petentowi w sposób daleki od zasad opisanych w instrukcji. Następny z kolejki widzi to i krew go zalewa. Często nie zdają sobie sprawy, że to nie urzędniczka jest winna, tylko jej przełożeni, którzy nie przejmują się tym, że jest zbyt mało doświadczonych pracowników (niedawno ich zwolnili), a wszyscy mają pracy nad miarę. Szef w Polsce ma jedną odpowiedź „to niech się pan/pani zwolni, na pana/pani miejsce czekają setki innych, którzy nie będą mieć takich problemów".

Temat na Nobla

Jest bariera ludzkiej wytrzymałości na to, co się dzieje obok. Gdy w Polsce pan prezes zarabia 20 tys. zł na miesiąc na rękę, na koniec roku dostaje nagrodę w postaci bezpłatnego lotu na Marsa dla siebie i rodziny, a urzędniczka w okienku ma 2000 zł bez szans na podwyżkę na następny rok, to jaką ona może mieć motywację?

Zmiany w biurokracji w Polsce po części są kosmetyczne i połowiczne, niezmienione od czasów PRL. Często się nawet pogorszyło. Na przykład wynagrodzenia. Skarbowcy podają, że ich pensje są zamrożone od 2008 r. W ZUS w 2014 r. rozpiętość wynagrodzenia miesięcznego wynosiła od 1700 zł do 17 650 zł płacy zasadniczej. Jeśli ZUS wziął w leasing dwie limuzyny za 300 tys. zł, to jak ma czuć się pracownik zarabiający 2000 zł? Kiedyś hasło było proste: „jaka płaca, taka praca". Dziś kierujący ZUS doprowadzają go do bankructwa, więc czy ich zarobki są adekwatne do wyników? Nie mam recepty na problemy służby publicznej w Polsce, bo gdybym miał, to starałbym się o Nobla. Na pewno należy odejść od stereotypów. I jak mówił adwokat Johan Wolfgang Göethe, „kto nie trafi w pierwszą dziurkę od guzika, temu nie powiedzie się całe zapinanie". Dlatego nie można tworzyć przepisów dla pokazania, że rząd coś jednak robi, a potem, co pies szczeknie, zmieniać niedopracowane akty. Jedno jest pewne. Trudno wykrzesać optymizm i zapał do pracy za 2000 zł na miesiąc, gdy przełożony dostaje jako refundacje rozmów z prywatnej komórki kwotę wielokrotnie wyższą. Czy nikt tego nie widzi i czy odpowiedzialni Polacy dostrzegą problem dopiero, gdy zbliżymy się do sytuacji ekonomicznej w Grecji?

Autor jest adwokatem od 34 lat i prowadzi kancelarię w Montrealu

Przez jakiś czas będzie można wyborcom wciskać, że wszystko, czego nowy rząd nie może spełnić, choć obiecał, jest winą poprzedniego rządu. Gdyby zaś pozostała ta sama ekipa, powie, że sytuacja finansowa (za którą nigdy rząd nie odpowiada) lub zewnętrzne okoliczności powodują, iż mimo najlepszych chęci, konfitur dla społeczeństwa nie będzie. I trzeba znaleźć tematy zastępcze, które przekonają społeczeństwo, że rząd jest cacy, tylko ci z (UE, kapitaliści, bogaci, nacjonaliści, ISIS – odpowiednie wstawić) są odpowiedzialni za wszelkie zło.

Pozostało 94% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Kup teraz
Opinie Prawne
Prof. Pecyna o komisji ds. Pegasusa: jedni mogą korzystać z telefonu inni nie
Opinie Prawne
Joanna Kalinowska o składce zdrowotnej: tak się kończy zabawa populistów w podatki
Opinie Prawne
Robert Gwiazdowski: Przywracanie, ale czego – praworządności czy władzy PO?
Opinie Prawne
Ewa Szadkowska: Bieg z przeszkodami fundacji rodzinnych
Opinie Prawne
Isański: O co sąd administracyjny pytał Trybunał Konstytucyjny?