Od kilku tygodni Polska żyje sensacyjną informacją o pociągu pełnym złota w tunelu pod Wałbrzychem, tymczasem jako kraj zaczynamy chyba mieć kłopoty zamiast zysków. Chętnych do złota przybywa, a kruszcu nie widać. Mimo że państwo ma wszelkie narzędzia kontrolowania poszukiwania skarbów i rzeczy zagubionych.

Taka gratka jak złoty pociąg – miejmy nadzieję, że przypuszczenia się potwierdzą – rzadko się zdarza, więc trudno się nie cieszyć. Gdyby się okazało, że są tam sztaby złota banków niemieckich, to los by się do nas uśmiechnął i choć trochę wojenne szkody materialne Polakom wynagrodził. Gdyby to był majątek prywatny obywateli polskich, to trafiłby do ich spadkobierców, co też by nieco wzbogaciło polskie społeczeństwo. Gdyby się zaś okazało, że to prywatny majątek np. Rosjan, Francuzów czy tamtejszych Żydów, to mamy okazję zaprezentować opinii światowej poważne traktowanie prawa, oddając znalezione rzeczy prawowitym właścicielom. W każdym wypadku zysk.

Na razie mamy mało precyzyjne wypowiedzi, rodzące się wątpliwości, miejmy tylko nadzieję, że nikt nie rozkradnie pociągu – jeśli tam jest. Ale już zgłaszają się potencjalni właściciele potencjalnie znalezionej zawartości pociągu, a polskie władze są pod pilną obserwacją. Niezależnie bowiem, czyj to majątek, mają obowiązek o niego zadbać i go chronić.

Niestety, choć od wojny minęło 70 lat, wciąż pojawiają się roszczenia odszkodowawcze wobec Polski. Świat, a przynajmniej jego część, patrzy nam na ręce. Władze polskie nie mogą tu popełniać błędów, nie mogą zostawiać żadnych wątpliwości.

Można zrozumieć, że mając taką rewelację jak odnalezienie hitlerowskiego pociągu, generalny konserwator zabytków i wiceminister kultury ogłosili to publicznie. Lepiej byłoby jednak, gdyby jako wysoki urzędnik dysponujący uprawnieniami i środkami najpierw potwierdził informację, a potem ją ogłosił i przystąpił do (komisyjnej) inwentaryzacji zawartości pociągu.